poniedziałek, 17 grudnia 2012

A co wy na.. ?

HEJOGEJO. 
Ta, wiem, że mnie zabijecie. Ile to minęło od ostatniego rozdziału? Miesiąc? Oh dear, przepraszam :( Dopiero mam 2 strony napisane, soła... keep waiting. Jak dobrze pójdzie skończę go w ten weekend. 
Tak na osłodę, podrzucę wam coś co zrodziło się w moim łebku pare miesięcy temu. Napisałam ot tak prolog, ale nic z tego raczej nie będzie.. przynajmniej nie teraz. Jak skończę ten blog *chociaż z częstotliwością wrzucania wpisów to chyba nastąpi za 5 lat* może się za to zabiorę. Nie wiem. Oceńcie sami. Notkę po wrzuceniu rozdziału albo usunę, albo przeniosę do innej podstrony. Blogspot jest trochę.. no nie wiem, ciasny? x


John Mayer – Slow dancing in a burning room

Liv Lascaux wyjęła ostatnie dwie strzały, jakie jej pozostały. Drżącymi rękoma złapała rękojeść łuku, zaczepiając jedną z broni o jego cięciwę. Wiedziała, że nie spudłuje. Ale chyba pierwszy raz w życiu żywiła wielką nadzieję na to, że tym razem chybi.
Spojrzała ostatni raz na jej Harry'ego, który za kilka chwil stanie się jego Harrym. Umówiła się z nim w ich tajemniczym miejscu, o którym nikt inny nie wiedział. Nie wiedział do tej pory, bo chwilę temu na dachu zjawił się Louis. Był trochę skołowany, bo zamiast kędzierzawego przyjaciela miał tu spotkać Liv.
Harry też nie wiedział, co najstarszy członek jego zespołu tu robi, ale podszedł do niego zadowolony i zaczął rozmowę. Jednak myślami cały czas wędrował wstecz, wspominając wczorajszy spacer z Lascaux. Chłopak nie wiedział, że to będzie ich ostatnie spotkanie w jego życiu. Liv też dowiedziała się o tym dopiero zeszłego dnia.
- Oddaje cię w lepsze ręce, Harreh – dziewczyna zagryzła mocno wargi, starając się zdusić szloch. Łzy spływały ciurkiem z jej błękitnych oczu, które strasznie wyblakły od parogodzinnego płaczu.
Nadal nie wierzyła, że to tak musi się skończyć.
Wraz z naciąganiem cięciwy przez jej głowę przewijały się chwile, które razem spędzili – począwszy od przypadkowego spotkania i skończywszy na wczorajszym wieczorze, gdy jego usta ostatni raz złączyły się z jej wargami. Nie chciała tego. Ale była przekonana, że skoro Pan tego chce, sprawa jest słuszna.
Strzała wyleciała. Potem już z zamkniętymi oczami wypuściła drugą, tym razem w Louis'a.
- Liv, nie karz im czekać – na widok roztrzęsionej od płaczu przyjaciółki, Lea również uroniła kilka łez. Ale nie mogły uciekać przed tym, co było im pisane.
Lascaux obiecała sobie, że nie spojrzy w dół, ale nie mogła się powstrzymać. Odchodząc, omiotła wzrokiem Louis'a i Harry'ego, którzy stali na dachu niższego budynku, złączeni w uścisku. A więc stało się. Wypełniła swoje ostatnie zadanie.
Odwróciła się w stronę Lei, która stała już pod chmurą, która ni stąd ni zowąd pojawiła się nad ich głowami. Podchodząc w jej stronę wszystko się rozmazywało i stawało się nieskazitelnie białe.
- Jestem z was dumny. - w powietrzu rozległ się Jego głos.
Wracały do domu. 

piątek, 23 listopada 2012

12. When my world is falling apart


*Cherry*
Tej nocy umierałam tysiące razy. Gdy myślałam, że na dobre się wybudziłam, znów wciągał mnie wir schiz.
Raz zabijał mnie Josh, raz byłam rozszarpywana przez zmiechy. Ale poważnie chciałam wreszcie odejść, żeby tego wszystkiego nie czuć.
Gdy myślałam, że każda cząstka mnie zdycha już w spazmach bólu, cały krajobraz rodził się na nowo, przychodziły inne istoty i znów mnie wykańczały.
Nawet przestałam się bronić.
Jako ostatni znów pojawił się Josh. Ale po chwili jego twarz się rozmyła, a niebo przybrało białą barwę.
Wszystko znikło, oprócz bólu. Był tylko mleczny sufit i ściany w takim samym kolorze.
Przez długi czas napawałam się brakiem obecności moich oprawców. Byłam tylko ja i dający oślepiająco jasne światło żyrandol. Zazdrościłam mu, że nie czuje tego co ja. Tylko wisi. Nie musiał przez to przechodzić, tylko tkwi w ścianie, przyglądając mi się uważnie.
Chciałam coś do niego powiedzieć, ale ukłucie w klatce piersiowej od razu mnie sparaliżowało. Czyli nawet nie mogę mówić.
Świetnie.
Mijały sekundy, minuty, godziny, a w końcu i dnie. Przed moimi oczami przewijało się setki ludzi. Lekarze, pielęgniarki, jeszcze więcej lekarzy, sprzątaczka. Widziałam nawet osoby z mojej rodziny i Andreę. Ale nie wiem czy były prawdziwe, czy tylko mi się przyśniły.
Jednak czułam dotyk babci. Jej wypłowiałe już dłonie przytrzymywały moją rękę, powodując miłe uczucie ciepła. Zawsze coś szeptała, swoim łagodnym, babcinym głosem, ale nigdy nie odpowiadałam, bo nie byłam w stanie. Gapiłam się tylko tępo w sufit.
Zdarzało się tak, że znajdowałam się nagle w kuchni.
Rodzinny dom, łąka za oknem, pies bawiący się butem..wszystkie obrazy były takie żywe.
Siedziałam na wysokim krześle, a nogi dyndały mi wesoło, nie dotykając ziemi. Babcia stała przy małej kuchence, pichcąc coś i opowiadając mi jakieś historie. Potem wszystko się przeistaczało i znajdowałam się na posadce w gabinecie Josha. I tak w kółko.
Między jednym półsnem a drugim, rozmyślałam o żyrandolu nad moją głową. Patrzyłam się na niego godzinami, a on na mnie. Oboje byliśmy tacy puści w środku. Martwi.
- Dziś musimy pani zrobić kluczowe badania, które zadecydują o tym, czy możliwy jest powrót do domu.- któregoś dnia doktor wparował do sali razem ze swoim zespołem, mówiąc strasznie głośno i wydając wiele poleceń innym. Starałam się go słuchać, ale natłok informacji był za duży, więc wróciłam do wewnętrznej rozmowy z żyrandolem o Harrym. Przez parę dni przekonywał mnie, że nic mu nie jest.
To chyba nie dziwne, że bezskutecznie. Żarówki nie potrafią uspokoić człowieka.
W pewnej chwili ktoś mnie podniósł. W sumie wszystko mi już jedno, mogę i wstać. Ciekawe jak to będzie znowu mieć nogi na ziemi.
Ledwo się utrzymałam. Chyba poleciałam do tyłu, bo tabun ludzi zaczął nagle krzyczeć i mnie podtrzymywać. Jak jakąś szmacianą lalkę.
Zaczęli robić badania. Rozebrali mnie do naga, przyglądając się każdemu milimetrowi mojego ciała. Pewnie parę miesięcy temu zanim pozbawiliby mnie ubrań, wydrapałabym im oczy.
Teraz to już i tak nie ma znaczenia.
Po oględzinach mojej skóry, zaprowadzili mnie do jakiejś wielkiej tuby, w której strasznie huczało. Rezonans magnetyczny? Białe gówno? Zero różnicy.
Światła tutaj były inne, niż to, którym świecił mój ulubiony żyrandol. Nie chciały ze mną rozmawiać, tylko patrzyły się jak na idiotkę. Wiele bym dała, żeby mieć go tutaj ze sobą.
Minęło parę godzin, może dni, a z drugiej strony mogły być to też minuty. Straciłam rachubę czasu już dawno, dawno temu.
W każdym razie lekarze wrócili i zabrali mnie na pobranie krwi, USG oraz inne rzeczy, które nie mam pojęcia jak się nazywają. Niektóre badania trochę bolały, ale nie miałam siły nawet westchnąć.
Na koniec, co powinno być chyba zrobione jako pierwsze, zapytano mnie jak się czuję.
- Wiem, że przeszłaś wielką traumę, ale żebyśmy mogli cie wypuścić, musimy wiedzieć jak się czujesz. - Lekarz nie był młody. Wokół sędziwych oczu malują się zmarszczki i zagłębienia. Mimo podłużnych bruzd na twarzy nie wygląda jednak surowo, tylko jak miły dziadek. - Wyniki badań są o wiele lepsze niż te, jakie uzyskaliśmy jak cie tu przywieziono. Resztę leczenia będziemy mogli dokończyć w domu, a to miejsce jest o wiele lepsze do psychicznego dojścia do siebie niż szpital. Druga część kuracji i tak będzie się skupiała głównie na wizytach psychologa i badaniach kontrolnych. - mężczyzna uśmiechnął się do mnie ciepło, kładąc mi rękę na ramieniu – Decyzja należy do ciebie. Chcesz wracać?
Stałam przez jakieś dwie minuty jak słup soli, trawiąc jego słowa od nowa i od nowa. Dopiero potem zebrałam w sobie wszystkie siły i postarałam się mu odpowiedzieć.
- Tak.
Zamurowało mnie. Mój głos był mi całkowicie obcy i brzmiał, jakbym po raz pierwszy w życiu go usłyszała.
Wszyscy chyba odetchnęli z ulgą, że zdołałam coś powiedzieć i zaczęli bić brawa. Dźwięki te były strasznie głośne i miałam wrażenie, że uszy zaraz mi wybuchną. Lekarz zauważył moje zmieszanie i kazał im się uciszyć.
- Czy.. - odchrząknęłam, znowu walcząc ze swoją blokadą do mówienia – Czy oni.. żyją?
- Tak, mają się dobrze. Wszystkich przywiezionych do szpitala udało się odratować. Wypisaliśmy już ich do domów, z wyjątkiem ciebie.
Mają się dobrze..
Wielki głaz spadł mi z serca.
- Ile..ile ja tu w ogóle jestem?
- Wczoraj minęły trzy tygodnie. Przedostatni uczestnik wyszedł do domu pięć dni temu. Było z nią najgorzej.
Nie musiał mi mówić, kto jest ową uczestniczką, bo od razu wiedziałam, że to Ellie.
Po paru godzinach przyszła po mnie Andrea. Mimo że wcześniej już ją widziałam – jakby przez mgłę, ale zawsze coś – teraz wyglądała bardziej żywo. Jej zmartwiona twarz nabrała kolorów, a loki zabawnie sterczały wokół buzi.
Gdy tylko ją zobaczyłam, w pewnym sensie poczułam dom. Zawsze się gdzieś u nas krzątała, i mimo że miała się zajmować naszą karierą, dobrowolnie zbierała ubrania i śmieci walające się po podłodze. Często nawet robiła nam pranie lub gotowała naleśniki. Coś jak osobista niańka.
Wypadałoby rzucić się sobie w objęcia krzycząc i całując się po policzkach, ale żadna z nas się do tego nie paliła. Ona dobrze wie, że jestem żywym wrakiem, a ja zdaję sobie sprawę z tego, że dziewczyna również nie spała po nocach myśląc o nas. Obie byłyśmy pozbawione jakiegokolwiek wigoru.
Nachyliła się tylko nade mną i delikatnie mnie przytuliła, mamrocząc coś w stylu 'Zaraz położysz się w swoim własnym łóżku. Wszystko będzie dobrze'. Potem pomogła mi naciągnąć na siebie czyjeś ubranie, zamieniła parę słów z lekarzem i wyjechała ze mną z sali.
Powinnam teraz czuć się jak skończona kretynka na wózku, nic nie warte ścierwo które trzeba gdzieś wozić, bo sama nie mogę się trochę wysilić. Ale myślałam tylko o tym, że zostawiam mój ulubiony żyrandol. Gdy opuszczałam salę ostatni raz na niego spojrzałam, a on zacząć świecić jaśniej.
Chyba..
Wszystkie pielęgniarki, pacjenci, woźni i lekarze patrzyli się na mnie jak na ufo. Ale prawdziwe szaleństwo zaczęło się dopiero, jak opuściłyśmy szpital.
Fotoreporterzy zaczęli tak strasznie napierać na mnie i Andree, że ochrona ze szpitala musiała pomóc nam bezpiecznie przejść na parking. Wszędzie błyskały światła fleszy, dziesiątki mikrofonów były skierowane w moją stronę, a w powietrzu było słychać zwroty typu ' Jak się pani czuje w swoim wyniszczonym ciele?' 'Co pani sądzi o orientacji swojej koleżanki z zespołu?' 'Cherry, czy uważasz, że wasze igrzyska nadadzą się na film dokumentalny?'
Zamknęłam tylko oczy, starając się nie rozpłakać.
Jakiś ochroniarz wziął mnie na ręce, wsadził do samochodu a potem zatrzasnął za mną drzwi. Andrea zaczęła jechać tak szybko, że chyba zabiorą jej po tym prawo jazdy. Cały czas klęła.
Zapadłam chyba w jakiś letarg, bo po paru sekundach drogi byłyśmy już na miejscu. Andrea rozłożyła wózek, pomogła mi wygramolić się z auta i mnie na nim posadziła. Stałyśmy pod domem. Moim ciepłym, pięknym domem.
Andrea trochę umęczyła się z wjechaniem wózkiem po schodach, ale po pięciominutowej walce znalazłyśmy się pod drzwiami. Były zamknięte, a nasza menadżerka zapomniała kluczy, więc zadzwoniła dzwonkiem.
Dopiero po 3 minutach usłyszałam powolne kroki. Osoba, która była po drugiej stronie ściany, ślamazarnie otwierała zamki kolejne 2 minuty, jakby nie mogła w ogóle złapać klamki.
Zza drzwi wyłoniła się Jane, która wygląda jak trup. Wcześniej pełne, ale dziewczęce policzki, są teraz zapadnięte, a oczy wyblakłe, całkowicie pozbawione życia. Ma na sobie piżamę, w która odkrywa jej dekolt i trochę brzucha, co uwydatnia strasznie wystającą miednicę i obojczyk. Tak czy siak nie ważne, jak wygląda. Liczy się tylko to, że wreszcie ją widzę, może niekoniecznie zdrową, ale całą i żywą. Gdy tylko mnie zobaczyła, z jej ust wyrwał się rozpaczliwy szloch. Nachyliła się nade mną i mocno mnie przytuliła.
Też nic nie mówiła.
Po tym, jak pomogła Jane zawieść mnie do góry, Andrea zostawiła nas same, bo musiała coś załatwić. Powiedziała, że mamy na nią czekać w domu i nigdzie się stąd nie ruszać. Jakbym w ogóle się gdzieś wybierała..
Moja przyjaciółka odstawiła mnie do pokoju. Ellie spała, więc jej nie budziłam. Sama chciałam się położyć.
- Nawet nie wiesz, co czuje, jak mam was dwie przy sobie – Jane przytuliła mnie jeszcze raz, jak już posadziła mnie na łóżku – Teraz wszystko będzie łatwiejsze.
Obiecałam sobie, że spędzę z nią więcej czasu, ale jak nabiorę trochę sił. W tej chwili nawet ciężko mi mówić, a mam tyle do przekazania. Muszę trochę odczekać.
Spałam jak kamień i nic złego mi się nie śniło. Byliśmy tylko na łące. Ja, dziewczyny i chłopaki. Nasza dziewiątka..Glimmer żyła w tamtym świecie.
Obudziło mnie skrzypienie drzwi i czyjś płacz. Trochę się wystraszyłam, dopóki w półmroku nie rozpoznałam mojej przyjaciółki.
- Ellie? - wymamrotałam przecierając oczy – To ty?
Blondynka powoli podeszła do łóżka, wgramoliła się na nie i mnie objęła, płacząc w moje ramie.
- Ona nie żyje, Cherry.. nie żyje..NIE ŻYJE!
I co mam jej teraz powiedzieć? Ellie, wszystko się ułoży?
Ta. To bagno nie pozostawia mi złudzeń, że właśnie 'będzie dobrze'.
Chciałam objąć ją mocniej, ale ból w rekach na to nie pozwolił. Przetarłam tylko jej policzki, które były całe mokre.
- Dlaczego to się wszystko stało? - rozpłakała się jeszcze bardziej, tym razem już głośno. Wciąż krzyczała, że Glimmer już nie ma, i wpadła w szał.
Tego tylko brakowało.
- Ellie, cicho, już uspokój się! - nagle znalazła się przy nas Jane i złapała blondynkę za nadgarstki. Ta w pierwszej chwili się wyrywała, ale po chwili bezwładnie opadła na poduszkę obok mnie. Dziwnie tak leżeć i tylko się przyglądać.
Po paru minutach ciszy Jane położyła się tak, aby Ellie była między nią a mną. Kiedyś też tak leżałyśmy, zwykle gdy któraś miała załamanie z powodu jakiejś błahostki. Tym razem wszystkie je miałyśmy, i to nie z byle gówna.
- Możecie mi nie wierzyć – brunetka powiedziała przyciszonym głosem, gdy odpływałam już do krainy snów – ale razem przez to przejdziemy.
W nocy spotkałam się z rodzicami, którzy nie śnili mi się od bardzo dawna. Siedzieliśmy w ogródku babci.
Oni też mówili, że będzie dobrze.
Jane lub Ellie trzymała mnie za rękę. Nie chciało mi się otwierać oczu, bo zbyt dobrze mi się leżało. Żeby dodać tej osobie otuchy, złapałam nasze splecione dłonie drugą ręką i..
po wielkości ramienia poczułam, że obok mnie wcale nie leży kobieta.
Otworzyłam oczy i pierwsze co zobaczyłam, to wielkie źrenice.
Źrenice Harry'ego.
Coś mną poruszyło – osoba, której nie widziałam przez taki szmat czasu, nagle leży przede mną. Ot tak.
Czy ja w ogóle się obudziłam ?
- Dziewczyny pozwoliły mi wejść. - wychrypiał, otulając mnie ciepłem swojego głosu – Nie konkretnie do łóżka, ale pozwoliły.
Chłopak jest blady jak ściana. Na policzku ma wielką szramę po czymś ostrym, a na czole duży bandaż. Ale obojętne mi jak wygląda.
Dobrze, że po prostu jest.
- Harry – zarzuciłam mu ręce na szyje i mocno się do niego przytuliłam, mimo że zadawało mi to piekielny ból – będziesz moim żyrandolem?
- Mogę być kimkolwiek chcesz.

**
CZEŚĆ MOJE ŻYRANDOLE. od dziś tak was będę nazywać. niezbyt oryginalne, ale zawsze coś, nie? :D
na początku sprawy organizacyjne,
1. Dziękuje wam bardzo bardzo bardzoooooo serdecznie za pięciokrotną nominacje do Libster Award (tak to się pisze? ;_;). Jest mi strasznie miło, że zdecydowałyście się przyznać takie wyróżnienie akurat moim wypocinom. Naprawdę, nie gadam sobie tego ot tak, wierzcie mi że sprawiłyście mi wielką radość tym faktem. Dziś wieczorem, lub jutro popołudniu dodam u góry zakładkę odnośnie tego, nominuje innych i odpowiem na wasze pytania, bo zaraz wychodzę z domu. *noc zakupów się zaczyna niedługo, lecę sobie kupić książkę bo są przeceny hahahah*
2. Zmieniam szatę graficzną, czyli tło, czcionkę, kolorystykę i nagłówek. Zostać przy ciemnej tonacji czy iść w jaśniejsze kolory? 
 3. Kiedyś mój blog też dopiero raczkował. Nie uważam, że teraz jest jakiś super popularny i jakoś specjalnie oblegany, ale myślę, że powoli zaczynam stawać na nogi. Chciałabym pomóc innym, którzy nie mogą zdobyć stałych czytelników i 'zareklamować' tutaj ich opowiadania. Jeśli chcesz, żebym zrobiła to z Twoją stroną, zostaw link w komentarzu i poinformuj mnie o tym. Na pewno na niego wejdę, zostawię coś po sobie i wspomnę w nim pod kolejnym rozdziałem. Na pierwszy ogień podrzucam wam link do bloga mojej koleżanki ze szkoły, bo prosiła mnie o zareklamowanie. http://wiektotylkoliczba.bloog.pl/ Jeśli na niego wpadniecie, to na pewno Ją zmotywuje. 
Oł rajt, a więc rozdział jest jaki jest.. i nie podoba mi się za bardzo, no ale cóż. Nie podesłałam go becie bo ma szlaban, więc jak zobaczycie jakieś błędy darujcie :D 
lof ju gajs,
Av.x




środa, 31 października 2012

11. It’s only half past the point of no return


~ PINK - GLITTER IN THE AIR  ~

* Cherry *

Śmierć Glimmer podziałała na nas jak kubeł zimnej wody. Wtedy dopiero zdaliśmy sobie sprawę z tego, że jesteśmy tu by umrzeć. Do tej pory podświadomie nawet nie dopuszczaliśmy do siebie myśli, że ktoś bliski będzie musiał nas opuścić.
Ellie straciła rozum. W ciągu pięciu dni podjęła 6 prób samobójczych, z czego ostatnia skończyła się niemal tragicznie. W ostatniej chwili Zayn złapał ją za nadgarstek.
Urwisko było bardzo wysokie.
A co ze mną? Też mi ciężko. W nocy nie mogę spać, a w dzień normalnie funkcjonować. Cały czas mam przed oczami jej ciało leżące w kałuży krwi, oczy zachodzące mgłą, bezwładnie rozchylone usta..
Jednak ostatnie słowa Glimmer dały nam szanse na przeżycie. Bunt. Rebelia. Powstanie.
Czuję się w stosunku do niej zobowiązana. To była jej ostatnia wola, więc zrobię wszystko, żeby ją wypełnić.
Zaczęliśmy już przedwczoraj. Jak na razie przeciągnęliśmy na swoją stronę dwie dziewczyny, w tym Cher, i troje chłopaków. Jednym z nich jest Justin. Nie mam głowy teraz do tego, w jakiej dziedzinie inni zabłysnęli. Ale to ci z tej grupy, których tyłki warte są paręnaście milionów. Zdołaliśmy znaleźć nawet Liama i Niall'a, co dało nam porządnego kopa na przód. Zaczęłam naprawdę wierzyć, że Harry, Jane i Louis też do nas dołączą.
Że wszyscy będziemy razem, jak w te piątkowe wieczory, gdy gromadziliśmy się u nas w domu. Beztroskie żarty Louisa, telewizor cicho gadający obok, ciepłe kakao. Za tym tęsknie najbardziej.
Czuję się najbardziej zaangażowana w sprawę z buntem. Inni też są strasznie zapaleni, ale boje się że tylko tak sobie gadają. Ja mam już na tym punkcie obsesję. Codziennie budzę się z uśmiechem na ustach, bo w śnie katowałam Josha i innych organizatorów igrzysk. Sama siebie już nie poznaje.
- Przyniosłem te kamienie – Niall po cichu zaszedł mnie od tyłu, położył zdobycze u moich stóp i przykucnął na powalonym konarze drzewa. Przez dłuższy czas nikt się nie odzywał, a w powietrzu było słychać tylko szumienie drzew i moje pocieranie krzemieni o gałęzie.
W końcu Niall chrząknął. Potem drugi, trzeci, dziesiąty raz. Nie podnosiłam nawet głowy, przecież na rozmowę straciłabym za dużo czasu. Jest jeszcze tyle rzeczy do zrobienia, a zegar tyka, powoli i nie ubłagalnie zbliżając się do godziny naszej śmierci.
- Ile jeszcze zamierzasz nas tak ignorować? - wstał, czekając na moją reakcje. Najpierw mówił po cichu, jakby ze skruchą, ale potem zaczął krzyczeć – co myśmy ci zrobili?! Traktujesz nas jak idiotów. Myślisz, że my się nie staramy?! Przecież wiesz że to wszystko nie będzie tak hop siup.
Chyba przypomniał sobie o tym, że nasz bunt to tajemnica, a przecież to wszystko oglądają organizatorzy, bo zamilkł nagle i nerwowo zaczął się przechadzać w tę i z powrotem.
Nadal się nie odzywałam. Bo niby co mam powiedzieć? Tak, jestem psychopatką. Nie chce żebyśmy umarli, więc robię wszystko żeby się stąd jak najprędzej wydostać.
Nie zniosę już tej presji. Każda chwila, ułamek sekundy może być moim ostatnim. Gdy idę gdzieś, nie zrobię dwóch kroków bez ciągłego oglądania się przez ramię i nadstawiania uszu na każdy, najmniejszy szelest listków.
Nagle Niall przykucnął tuż przede mną i otarł mi coś z policzków. Aha, więc się rozbeczałam. Jak zwykle moja bezsilność musi wyłazić na wierzch właśnie w momentach, w których chce zgrywać twardą, zimną sukę.
Nie myśląc za wiele, szybko go objęłam i szlochy jakoś same zaczęły wychodzić mi z gardła. Chce żeby powiedział, że wszystko będzie dobrze, będziemy cali zdrowi i szczęśliwi, już niedługo. Cały ten koszmar się skończy, a igrzyska staną się tylko głupim wspomnieniem.
- Cichutko, spokojnie.- Niall również mnie objął, ale silniej. W tym uścisku czuję się o wiele bezpieczniej niż wcześniej. Chciałabym już w nim zostać, przezimować złe czasy i obudzić się w ciepłym, domowym łóżku – Uda nam się. - wyszeptał tak, aby nikt inny oprócz mnie tego nie usłyszał.
Po godzinie wróciliśmy do naszego obozowiska. Jak za dawnych czasów, trzymając się za ręce. Dłoń Nialla była taka ciepła, delikatna..
kojarzyła mi się z domem.
Przyłapałam się na tym, że nawet się uśmiecham. Tak po prostu, sama z siebie. Gdy zauważyłam ten fakt, jeszcze bardziej zaczęłam się szczerzyć. Po tym jak Niall przełamał barierę dzielącą mnie i ich, którą tak naprawdę tworzyła tylko moja psychika, poczułam się o wiele lepiej. Myślałam, że wszystko co łączyło naszą ósemkę powoli umiera, przez to całe zamieszanie. Dziękuję Ci Boże, że to były tylko moje chore domysły.
Im bliżej nam do obozowiska, tym bardziej słychać harmider i rozmowy. Świetnie. Kompletnie zapomnieli o tym, gdzie są.
Przyśpieszyłam kroku, puściłam dłoń Nialla i przemierzyłam ostatnie metry lasu biegiem. Są głośno, a ja będę jeszcze głośniejsza gdy tam wpadnę. Od razu odechce im się rozmów.
Wbiegłam na środek obozowiska, a wszyscy ucichli gdy tylko mnie zobaczyli. Ja im dam, żeby mi tu..
Zaraz.
Zamiast ośmiu osób, przed jaskinią siedzi trzynaście.
Trzynaście żywych, uśmiechających się osób.
Ogarnęłam szybko wszystkich wzrokiem. Demi, Taylor...
- Jane.. Louis..?
Nie wierzę. Po prostu nie wierzę.
Rzuciłam się na nich jak głupia, a oni na mnie. W rezultacie wylądowaliśmy na ziemi. Potem dorzucił się na naszą kupę mięcha jeszcze Niall, tak samo uradowany odzyskaniem przyjaciół.
Wszystko schodzi na właściwy tor. Horan się nie mylił.
A potem usiedliśmy razem w kręgu i czułam się tak, jak w tamte sobotnie wieczory.
Ale kogoś brakowało. Ta część mojego serca, która należała do niego, była cała poskręcana, wymiętolona i wciąż krwawiła.
Harry'ego nie ma.
Nie widziałam go przez cały pobyt na arenie. Wiem tyle, że żyje – jego zdjęcie ani razu nie wyświetliło się na 'paradzie poległych'. Ale co jeśli właśnie kona w męczarniach w jakimś dole w lesie?
Nie. Nie mogę tak myśleć. Harry ma się dobrze i na pewno znajdziemy go już niedługo. Albo on nas.
- Cherry, chodź się przejść. - Jane stanęła nade mną i podała mi rękę. Chwyciłam ją i wstałam z ziemi, a potem poszłam za nią do lasu.
Nie oddalałyśmy się daleko. Poszłyśmy tylko nad strumyk, ale w takie miejsce, z którego widzimy ludzi i obozowisko. Prawda jest taka, że cholernie się bałyśmy, a najzabawniejsze jest to, że niby nie mamy czego. Wszyscy trybuci są z nami.
Ale nadal nie zapominałyśmy o organizatorach, którzy są naszymi największymi wrogami.
- Słuchaj, um.. - język zaczął mi się plątać. Wiem, że Jane powinna wiedzieć, ale nadal nie oswoiłam się z tą sprawą i ciężko mi o tym mówić – Glimmer, ona..
- Wiem – przerwała nagle, spuszczając wzrok.- Dowiedziałam się zanim wróciłaś z Niallem.
Nie chcę rozmawiać na ten temat. Na samą wzmiankę o jej śmierci poprzewracało mi się w żołądku, a oczy znowu się zaszkliły. Chyba pięćdziesiąty raz dzisiaj.
- Zayn mi wszystko opowiedział.. co mówiła ona.. i Ellie. Jej, jak ją zobaczyłam się rozpłakałam. Wszyscy wyglądamy okropnie, ale El jakby miała się zaraz rozsypać. - przerwała na chwile, bo głos zaczął się jej łamać – Pamiętam jak w piątkę spędzałyśmy każde popołudnie.
Ja, Ellie, Jane, Glimmer i Lilie. Kiedyś wszystkie byłyśmy nierozłączne i cały czas spędzałyśmy razem. I te wszystkie chwile nadal tkwią w mojej pamięci. Zwykle powracają wieczorem i wtedy płacze, że to już nie wróci.
Wszystko skończyło się gdy naszą trójkę odkryła Andrea. Tego samego lata Lilie wyjechała do Włoszech z rodzicami na stałe, a rok później Glimmer też wyrwała się z naszego małego miasteczka, bo sławny projektant przyjął ją na staż.
Skype i telefony nie wystarczyły. Wszystko się dokumentnie rozpadło.
Minęło pełne dwadzieścia cztery miesięce, podczas których całkowicie wrzuciłyśmy się w wir pracy. Zespoł, zespół i jeszcze raz zespół. Aż nagle ni stąd ni z owąd Glimmer zadzwoniła i prosiła o spotkanie. Została u nas na miesiąc, bo strasznie ją namawiałyśmy.
Brakowało nam tego wszystkiego.
- Myślisz że od kiedy one dwie.. no wiesz?
- Od dawna. Bardzo dawna. Ale wydaje mi się, że przekonały się że to coś poważniejszego dopiero wtedy kiedy Glimmer do nas przyjechała. Wtedy Ellie zachowywała się jakby była w siódmym niebie, każdą chwile spędzała z nią.- zamilkłam, zastanawiając się nad sensem swoich słów – I dzień przed tym jak nagle się spakowała i wróciła do Mediolanu strasznie się pokłóciły, pamiętasz? Obie tak płakały, że myślałyśmy, że coś strasznego się stało. I to się stało tego dnia, kiedy ty ja wyszłyśmy na zakupy.
Nawet samą mnie dziwi ten kryminał, który wysnułam. Tak czy inaczej orientacja nie jest teraz ważna.
Ważne jest to, że Glimmer już nie wróci, a Ellie z dnia na dzień trzyma się gorzej.
- Myślisz, że organizatorzy teraz tego słuchają? - zapytała cicho, po chwili przerwy.
- Ba, nawet cały świat. - powiedziałam specjalnie głośniej – I gówno mnie to obchodzi.
Przeskoczyłyśmy na temat jutra. Wszyscy już wiedzą, że chcemy wszcząć bunt. Wiedzą też, że za dwanaście godzin staniemy gotowi do starcia i uzbrojeni po zęby rzeczami z rogu. Zdają sobie sprawe również z tego, że w ogóle nie ćwiczyliśmy ani nie przygotowywaliśmy się. 'Walka' będzie dla nich bułka z masłem.
Ale to nasza jedyna szansa. I wydaje mi się, że tak czy siak jutro zginę.
To śmieszne, ale nawet się tym nie przejmuje. Wszystko się ze mnie spompowało, całe życie wychodzi mi przez rany na ciele i duchu. Jedyne czego chcę to to, żeby inni byli ze mnie dumni. Że babcia z dumą powie, że Cherry Night była jej wnuczką. Nie ta piosenkarka, tylko dziewczyna która postanowiła się sprzeciwić.
Chociaż wolę, żeby żaden z mojej rodziny nie włączał jutro telewizora. Oraz żaden mój fan...oni przecież też są dla mnie strasznie ważni i traktuje ich jak swoich bliskich. Nie chce żeby płakali.
W końcu podniosłyśmy się z zimnej ziemi i wróciłyśmy do obozu. Zayn jak tylko nas zobaczył od razu rozpromieniał, chwycił Jane w objęcia i zabrał na drugi spacer.
Sama poczułam, że się uśmiecham. Może mają mało czasu żeby nacieszyć się sobą, ale zawsze jest to coś. Ile ja bym teraz dała, żeby Harry tu był?
Cały czas o nim myślę. A gdy tego nie robię, to o nim mówię. W kółko.
Mam złe przeczucia, ze stało mu się coś bardzo złego. Codziennie wysyłamy kolejne patrole, żeby szukały pozostałych żyjących trybutów. A teraz tymi 'pozostałymi' jest tylko Harry, który zapadł się pod ziemie.
Do zmierzchu prosiłam ich, żebyśmy zaczekali z tą wyprawą zbrojną jeszcze chociaż jeden dzień. Cały czas łudziłam się, że może w tym czasie On się znajdzie. Wparuje do obozu z tym swoim wiecznym uśmiechem, spojrzymy na siebie i padniemy sobie w objęcia.
Jaka ja jestem głupia.
- Dobra, powtórzę to ostatni raz – na poważnej twarzy Liama tańczyły światła rzucane przez ognisko. Był bardzo spokojny w porównaniu do innych, co bardzo mi imponuje. Nachylił się w moją stronę i zaczął szeptać mi do ucha. Ja miałam powtórzyć osobie siedzącej po mojej prawej, a ona kolejnej. Niby miało to odseparować nas od organizatorów..ale oni i tak dokładnie wiedzieli o naszych planach - Wstajemy o świcie. Oczywiście na noc wystawiamy trzy warty po dwie osoby, które będą się zmieniać. Jak już wcześniej ustaliliśmy będzie to Taylor ze mną, Bennett z Liz i Ty z Niallem. Gdy słońce zacznie wschodzić idziemy do rogu obfitości i bierzemy stamtąd to, co potrzebne. Potem staniemy przed platformą która nas wyniosła na arenę i.. i poczekamy na nich.
Niby postaram się zapamiętać to co Liam mówi, ale jestem zbyt zmęczona żeby trzeźwo myśleć. Więc powtórzyłam piąte przez dziesiąte co powiedział, mając nadzieje że potem inni sprostują moje niedomówienia.
Cały ten plan jest godny ekipy Scooby-doo, ale nie da się wymyślić lepszego. A organizatorzy i tak wiedzą co jest grane. Albo chcą mieć dobre nagrania ostatnich chwil sławnych dzieciaków przed ich skatowaniem, albo nie czekając zaatakują za pięć minut. Już nie wiem co byłoby lepsze.
Siedzieliśmy przy ognisku jeszcze jakieś dwie godziny. Każdy był dla siebie taki serdeczny.. zapominając o tym, że wśród nas siedzi zabójca Glimmer. Właśnie dlatego Ellie stała z boku, wodząc nieufnym wzrokiem po twarzach wszystkich osób. Sama czuje się z tą sprawą paskudnie, a co dopiero ona.
W końcu Liam zarządził pójście do łóżek. O ile trawę i kłodę pod głowe można nazwać łóżkiem.. ale nikt nie narzekał. Wszyscy za bardzo byli pochłonięci myślami o jutrzejszym dniu.
Gdy tylko każdy usadowił się na ziemi wybuchłam wielkim, niekontrolowanym płaczem. Cały czas zatykałam sobie buzię ręką, byleby tylko nikt mnie nie usłyszał. Nie miałabym siły na tłumaczenia, chociaż wszyscy i tak wiedzieliby o co, a raczej kogo chodzi.
Harry.
A potem łzy ukołysały mnie do snu, czyli krainy gdzie wszyscy są szczęśliwi i bezpieczni.

* Niall *

Fajnie. Dopiero usnąłem, a ci już mnie budzą.
Bennett potrząsał mną jak wariat, a gdy wreszcie otworzyłem oczy miałem ochotę mu przywalić. Ale gdy zobaczyłem jego łzy, które lśniły w świetle księżyca, zamknąłem jadaczkę i w ciszy poklepałem go po ramieniu.
Liz obudziła już Cherry, która siedziała na kłodzie przy żarzącym się ognisku. Patrzyła się tempo na zwęglone drewno, a gdy siadłem obok niej nawet nie podniosła wzroku. Objąłem ją i przysunąłem do siebie, żebyśmy trochę się ogrzali. W dzień jest tu bardzo gorąco, ale noce na ogół są chłodne.
Wiem, że Cher twierdzi że potrzebuje ciszy. Ale wiem też, że taka motywująca gadka bardzo ją uspokaja. Tak pragnie dobrych wieści, że gdy już jakieś usłyszy przylega do nich całą duszą.
- On ma się dobrze. Stąd do rogu jest szmat drogi.. jak będziemy tam szli na pewno go znajdziemy. Zobaczysz.
- Też w to wierze, Niall. - powiedziała cicho, ściskając moją rękę – Nawet nie wiesz jak bardzo.
Nie płacze, ale chyba z tego powodu, bo nie ma już na to sił. Teraz jej twarz jest całkowicie pozbawiona emocji – jak będę miała okazje, zabije ich wszystkich.
- Okeeeej – zaśmiałem się – ale uważaj na fryzurę.
Szturchnęła mnie łokciem w bok też się uśmiechając. No chociaż tyle.
- Oj Horan, burczy ci w brzuchu?
- Uznam to za pytanie retoryczne. Od początku wejścia na arenę mój żołądek wydaje takie dźwięki...człowiek je teraz 10 razy mniej niż powinien, czyli ja jem 20 razy mniej.
Udało mi się nawet z nią pożartować. Robiłem wszystko, żeby tylko przestała się zadręczać. Jak teraz się rozsypie, to klapa.
Gdy zaczęło się przejaśniać obudziliśmy resztę. Omówiliśmy jeszcze plan i od razu wyruszyliśmy. Nic ze sobą nie zabieraliśmy, bo czy wygramy czy nie, i tak tu nie wrócimy.
Nie było żadnego krwiożerczego podkładu muzycznego, podniosłej chwili gdy wszyscy kroczą na bój przez las ani nic z tych rzeczy. Po prostu szliśmy i od czasu do czasu wymienialiśmy się jakimiś uwagami. Nic więcej.
Wlokłem się z tyłu z chłopakami, potykając co chwile o własne nogi. Rozmowa cały czas schodziła na tor Harry'ego..wszystko było inne bez niego, a my nie byliśmy sobą. Louis nie żartował, Liam się nie mądrzył, Zayn nie gadał o swojej buźce a ja o żarciu. Czułem się jakby zabronili mi oddychać.
Słońce górowało, więc wybiło już południe. Wtedy wszystkie rozmowy ucichły, bo z lasu wyszliśmy na polane. Od rogu dzieliło nas parę metrów.
I dopiero teraz zaczęło do mnie docierać, jaką wagę ma cała ta sytuacja. Po mojej pewności siebie i spokoju nie było już śladu.
Liam kazał każdemu wziąć to, co uważamy za słuszne. I oczywiście nie miałem pojęcia, co wybrać.
Jako ostatni wyciągnąłem z rogu jakąś kolczastą maczugę i dołączyłem do reszty. I tak nie będę umiał jej używać ani nie będę wstanie kogoś zaatakować. To jest nieludzkie.
Stanęliśmy ramie w ramie, w równej linii i jak zastęp żołnierzy powoli zbliżaliśmy się do platformy która wyniosła nas na arenę. Mam wrażenie, że oni po prostu nas zignorują i nie wyjdą nam na spotkanie. Zmuszą nas do tego żeby tu zostać i pozabijać się nawzajem.
Kiedy byliśmy już blisko szarego wzniesienia, usłyszałem za sobą śmiech.
Kątem oka zerknąłem w bok. Wszyscy się zatrzymali i mieli tak samo przerażoną minę, jak ja.
Zaczyna się.
Odwróciłem się chyba jako jeden z pierwszych. Włos zjeżył mi się na karku, a paznokcie tak wcisnęły w skórę, że chyba zaczęła krwawić.
- No, no, no – dwaj faceci ubrani na czarno stali na dachu rogu obfitości. Wśród nich był Josh, chłopak, który omal nie zabił Cherry, z Harrym leżącym u jego stóp – Miło was widzieć, nędzna grupko wojowniczków.
Tuż przy linii lasu stał szereg mężczyzn. Byli ubrani w jakieś łachy, a w rękach mieli pałki i zwykłe ostrza. Spodziewałem się raczej gości w garniturkach i z pistoletami.
- Inaczej się umawialiśmy. Nie ładnie nie wykonywać naszych poleceń. Ale skoro nie chcecie pozabijać się sami, my to zrobimy. Wasz wybór – Jane wydała z siebie zduszony pisk, co tylko rozbawiło Josha – poprzedzając wasze pytanie moi drodzy, nikt po was nie przyleci. Nie wpadną i nie krzykną 'stój, policja!'. Przykro mi. - zaśmiał się chłodno – oj, biedna, biedna Cherry. Gdybyś tylko widziała swoją minę, suko. I wiedz, że to twoja wina. Gdy tylko dowiedzieliśmy się o tym, że jesteś głównym organem tego waszego powstania, znaleźliśmy twojego kochanego pedałka i torturowaliśmy za twoje błędy. Nie ładnie.
Cherry zaczęła krzyczeć, kląć i chciała rzucić się do przodu, ale Louisowi udało się ją przytrzymać. Ale kiedy go kopnął, sam Tomlinson nie wytrzymał. Liam musiał utrzymać ich oboje.
- A ty, blondyno ? - odezwał się mężczyzna w czarnej kominiarce - Kto to widział, żeby jakaś homo była gwiazdą? Mogłybyście oszczędzić sobie czułości na arenie. Chociaż, miło było zabić Glimmer. Rozdzieliliśmy zakazaną parę, a widzowie pewnie byli zachwyceni. Gdybyś tylko widziała jej minę, jak wbiłem jej nóż w szyj..
Nie dokończył, bo strzała z łuku Ellie przeszyła jego tętnice.
I wtedy zaczęliśmy biec. Tak jak oni. Wszyscy rzucili się do boju oprócz Josha, który nadal z drwiącym uśmieszkiem tkwił przy Harrym.

* Harry*

Leżałem na łące, pod dużym drzewem z różowymi liśćmi.
Kwiaty kwitnącej wiśni. Zawsze chciałem mieć takie za oknem.
Nagle zza krzaków wyszła Cherry..zaczerwienione policzki, różnokolorowe oczy i rozwiane włosy. Obrazek, który śni mi się po nocach.
Chciałem się poruszyć, ale nic z tego. Ciało dalej było sparaliżowane, a ja tkwiłem na tej trawie.
Zaczęła powoli się zbliżać, ale nagle jej twarz przybrała całkowicie inny wyraz. Była zrozpaczona, jakby ktoś nagle kopnął ją w brzuch.
Trawa zmieniła się w szarą posadzkę, ptak, siedzący na moim ramieniu w czyjś but, a ciche szumienie lekkiego wiatru w krzyki i zawodzenie.
To znowu się stało. Już ciężko odróżnić mi moje urojenia od rzeczywistości.
Zacząłem kręcić głową jak najszybciej umiałem, co sprawiło mi straszny ból, ale nadal potrząsałem lokami dając jej do zrozumienia, żeby się wycofała. Gdy Josh się odwróci. Gdy ją zobaczy.
Wtedy umrze, tak jak ja umieram w tej chwili.
Ale zauważył. Nie miałem siły nawet krzyknąć, poruszyć palcem czy zajęczeć. Po prostu patrzyłem, jak się do niej zbliża i jak chce zabić cały mój świat.
A wtedy usłyszałem dźwięk tłukącego się szkła. Cherry leżała obok mnie, uśmiechała się, ale z jej ust leciała krew. Czyli umrzemy. Razem.
Ktoś mnie podniósł i powiedział, ze wszystko będzie dobrze.
****

WITAJCIE LUDY ME, OTO PRZYBYWAM NA MOIM WIERNYM RUMAKU!
DZISIAJ HALLOWEEN! Mówię ojcu : ej tato, jak cie przestraszę to kopsniesz to coś słodkiego? a on na to : no to powodzenia. więc dwie godziny potem przychodze zapłakana i mówie :' jestem w ciąży. HAHAHAHAA SUCHAR TIME! ' biedaczyna aż dał mi całe opakowanie biedronkowych cuksów, ah XD
ano, dziś środa, i czekam jak na szpilkach do 21. ciekawe, co to za wiadomość od chłopców.. JEŚLI KONCERT, TO GWARANTUJE WAM ŻE AVICII SIĘ POSRA :D
dobra, a teraz przejdźmy do interesów. A WIĘC OBWIESZCZAM WAM, ZAPRAWDĘ, ŻE IGRZYSKA DOBIEGŁY KOŃCA! kretyni wracają do domu żeby przez dwa następne rozdziały zwijać się w spazmach bólu i goryczy, a potem być jeszcze głupsi niż ustawa przewiduje. to taki prolog xd
+ co do przyszłych rozdziałów, będę w nie wplatać wspomnienia Ellie, bo jej historia też musi mieć swoje pięć minut w tym opowiadaniu.
szczerze mówiąc temat igrzysk też aż do wyrzygania mnie męczył, bo na początku myślałam ' ojej, cóż za sjupa pomysł dziewojo, to na pewno będzie strzał w 69wiątkę', ale teraz widze tego konsekwencje. bohaterowie będą zmęczeni nie tyle co fizycznie a psychicznie, i zanim wszystko wróci do normy  musi troche minąć. ale jakoś damy rade : ) 
okej kończe moje zrzędzenie, bo pewnie nie chce wam się już tego czytać. więc BYWAJCIE MOI MILI ! :D




sobota, 29 września 2012

10. It's always darkest before the dawn


Od Zayna tak śmierdziało, że było go czuć w całym lesie. I gdzie ten jego niezawodny antyperspirant, sprawdzający się w każdych okolicznościach? Przez ten odór nie tylko wywęszą nas dzikie zwierzęta, ale i trybuci.
- Malik, naprawdę nie mogłeś zająć się swoją higieną rano? - szturchnęłam go w ramię i od razu tego pożałowałam. Po jego rękach spływają hektolitry potu.
- Ja przynajmniej nie chciałem marnować zapasów wody jak ty. - odgryzł się przecierając czoło – ale nie martw się, też nie pachniesz najlepiej, więc witaj w klubie.
- Hej, mogłeś pójść nad jezioro. - powiedziałam, a gdy już otwierał buzie żeby protestować dodałam - i nic mnie nie obchodzi to, że jest daleko od dziupli.
Trudno, zrzucę nasz pot na temperaturę, bo w słońcu jest z 40 ileś stopni, a dopiero mamy 11 godzinę. Jak znajdę jakieś gniazdo, od razu rozłupie pierwsze lepsze jajko na kamieniu, który nie jest w cieniu i wreszcie zjem jajecznice. Z taką temperaturą nawet będzie przypieczona.
Dziś rano Zayn uparł się na 'wyprawę badawczą'. Strasznie chciał wczuć się w role Katniss i ustrzelić kilka wiewiórek, celując niezawodnie w oko zwierzyny. Fajnie że jako broń ma kamyk, a ona pierwszorzędny łuk, ale pozwólmy czuć się Malikowi like a boss.
Drugi cel którzy mu przyświecał o wiele bardziej podszedł mi do gustu.
' Poszukamy reszty, co ty na to? '
Znalezienie mojej 'drużyny' w nienaruszonym stanie byłoby dla nas spełnieniem marzeń. Wiem, że raczej nie będzie to proste, ale wiem też że żaden z nich nie zginął. Każdej nocy wyczekiwałam ze ściskiem żołądka na prezentacje poległych, ale na szczęście nie widziałam wśród nich twarzy moich przyjaciół.
- Ej Cher, nie zastanawiałaś się kiedyś nad tym, że.. ta arena się gdzieś kończy? Czemu po prostu nie spróbujemy..
- W książce było pole siłowe, więc tu pewnie też jest. - przerwałam mu, zanim palnąłby głupotę za którą słono byśmy zapłacili - Chociaż nie jestem pewna czy takie coś w ogóle istnieje.
- Wiem, że było pole – ściszył głos i podszedł bliżej mnie – ale czytałaś drugą część prawda? Czego nauczyli Katniss ci stuknięci naukowcy?
- Cicho bądź, przecież nas słyszą i mogą wziąć to za rozważanie wszczęcia buntu – ale tak czy siak Zayn coś mi przypomniał. Pole ma słabe miejsca, przez które można 'przejść' lub je mocniej rozerwać. Oczywiście istnieje szansa, że skończymy tak jak Peeta albo i gorzej gdy próbował tam podejść – To niemożliwe. A teraz się pośpiesz, bo musimy wrócić do dziupli przed zmrokiem. Jeśli na tej arenie też są zmiechy jak w książkowej, to będziemy mieć spore kłopoty.
Podeszłam do kolejnego drzewa i mocno przejechałam kamieniem po jego korze, żeby wiedzieć którędy wracać. Ale to nie możliwe. Nie da się stąd uciec.. no nie?
Zayn trochę ucichł, odkąd zdeptałam jego ambicje, ale potem nakręcił się na nowo i znów zaczął trajlotać. Uciszałam go z 15 razy podczas godziny, którą przeszliśmy od rozmowy o polu magnetycznym. Gderał przejęty jak nie o tym, to o tamtym, co chwile zmieniając temat. Do tego jego gestykulacja płoszyła wszystkie zwierzęta. Nie ma to jak subtelność.
- Słyszałaś to? - powiedział nagle ciszej, porzucając dyskusje o istnieniu jednorożców.
- Co? W tym lesie usłyszeć można jedynie ciebie kretynie. - zatrzymałam się i wyczerpana oparłam się o drzewo.
- Jakby.. szuranie o liście. I sapanie. O nie, może władca jednorożców usłyszał jak mówiłem o tym że jego poddani to spasione, schizofreniczne świnie i teraz chce się na nas odegrać. Przepraszam, to tylko futro ich pogrubia, przepraszam!
- ZAYN ZAMKNIJ SIĘ DO CHOLERY JASNEJ ILE RAZY MAM CI MÓWIĆ!
Wydarłam się na niego zapominając o tym, że w lesie może się roić od wielu trybutów i nie tylko. Dobra, nie przemyślałam tego, ale przez jego bezsensowne trajkotanie nie mogę zebrać niczego w kupę.
Otworzył buzie chcąc już zaprotestować, ale zamiast cokolwiek powiedzieć trzymał ją szeroko otwartą i wpatrywał się we mnie z przerażeniem. Wiem, nie podobne do mnie żeby drzeć się jak stare prześcieradło pobrudzone jedzeniem Nialla, i teraz żałuje tego wybuchu złości.
- Zayn? Wszystko okej?
Nie odpowiedział, tylko pokręcił głową oddychając głośno. To mi się niezbyt podoba.
Potem wskazał na coś za moimi plecami.
Cała się najeżyłam, czując nawet jak włoski na plecach stają mi na baczność. Fala gorąca i adrenaliny oblała moje ciało, w uszach słyszałam przyśpieszony łomot serca, a ślina uwięzła w mojej szyi..
Setki czarnych myśli w ciągu kilku sekund przebiegają przez głowę, nogi wrastają w ziemie, a cały strach potęguje przeraźliwe sapanie za mną.
To nie ktoś, a coś jest za mną. A ta opcja jest jeszcze gorsza od mierzenia się z trybutem.
Potem wszystko przeleciało mi przed oczami, a ja jak na złość byłam pogrążona w letargu, przez co kiepsko było się ogarnąć i racjonalnie myśleć.
Odwracam się, jednak szybko zabieram głowę najeżona jeszcze większym strachem. Skaczę w stronę Zayna, o wiele bardziej osłupiałego ode mnie, i ciągnę go za sobą. Co mi pozostało do zrobienia? Biegnę na oślep, przewracam się, wstaję, znowu upadam, zaplątuje się o gałęzie, ale nadal staram się nie zwalniać tempa. Nie teraz. Nie tutaj. Nie z tym czymś na ogonie.
- Co to jest?! - wysapał Zayn, zaciskając mocno palce wokół mojego nadgarstka, co normalnie bolałoby jak diabli, ale teraz nie mam do tego głowy.
- Zmiechy. Na pewno. Widziałeś gdzieś trzymetrowego lwa, tygrysa czy czym tam to jest?
Wstrzymałam oddech i spojrzałam przez ramię. Trójka potworów biegła za nami, szczerząc kły i wydając przerażające dźwięki. To bestie zaprogramowane przez organizatorów na zabicie każdego trybuta jakiego napotkają na swojej drodze. Nie spoczną, póki nas nie dorwą.
Jedyna rzecz na naszą korzyść to pobyt w lesie. Zmiechy są tak duże, że przechodzenie między drzewami bądź co bądź sprawia im problem. Gdy zarośla rosną bardzo blisko siebie, muszą je staranować, a dzięki temu zyskujemy parę sekund przewagi.
Ale one suną jak tury, przewracają drzewa które są na ich drodze, nie przejmując się konsekwencjami. Zniszczenie nas jest ważniejsze niż ich życie.
- Zayn, nie możemy wyjść na żadną polanę, musimy schować się gdzieś gdzie nie zdołają wejść. - powiedziałam ledwo co, bo przez ścisk w gardle ciężko było mi cokolwiek wysapać.
Biegniemy już spory kawał czasu, a nogi powoli odmawiają mi posłuszeństwa. Bestie nie zwalniają, za to ja i Zayn owszem. Jedyne na czym możemy polegać to adrenalina która teraz płynie w naszych żyłach, bo dzięki niej w ogóle utrzymujemy się jeszcze na nogach.
- Cherry utrzymuj tempo! Już niedługo znajdziemy jakąś kryjówkę, spokojnie. - tym razem Zayn przejął dowodzenie, pociągnął mnie za ramię w lewo i kompletnie zmienił nasz kierunek. To chyba trochę zdezorientuje bestie. Mam nadzieje.

* Zayn *
Nie mogłem się teraz poddać. Nie czułem nóg, ale nie zwalniałem i co chwile krzyczałem do Cherry jakieś motywujące teksty. Teraz wiem, że na mnie liczy, bo sama opada z sił, więc nie mogę jej zawieść. Tylko co zrobić gdy na ogonie masz potwory, a wokół ani jednego miejsca gdzie mógłbyś się schować? W książce Katniss i Peeta weszli na Róg Obfitości, a jedyne wysokie punkty wśród nas to drzewa. Zmiechy które nas gonią z łatwością mogą je staranować.
- Zayn, przed nami rozwidlenie lasu i łąka! Musimy zawrócić, one tam nas dopadną, wiesz o tym!
Prawda. Przed nami jest polana, ale za nią coś w stylu gołoborza. Skały są tam wielkie, więc możemy się gdzieś schować. Chyba warto zaryzykować.
Pociągnąłem Cherry mocniej, a ta wyrywała się, klęła i krzyczała że chce nas skazać na śmierć, ale nie udało jej się wyrwać z mojego uścisku.
Mamy do przebiegnięcia około 400 metrów. Jeżeli będziemy sprężać..
- To nasz ostatni odcinek do pokonania. I ostatni jeżeli się uda, i ostatni jeżeli się.. nie uda. Biegnij jak najszybciej!
I stało się. Wraz z przekroczeniem granicy linii drzew poczułem się, jakby ktoś mnie rozebrał. Zero kamuflażu, zero miejsca do schowania się. Ale to nasza jedyna szansa.
I nagle stało się coś strasznego. Ze strony gołoborza wyszła reszta watahy zmiechów. Cherry zaczęła piszczeć, ściskając moją rękę strasznie mocno. A więc.. tak to się musi skończyć.
Idąc na arenę nie sądziłem, że zginę w taki sposób. Myślałem dzieła dopełni któryś z trybutów, ale ciągle miałem nadzieję, że może uda się nam wszystkim przeżyć. Tylko dzięki tej myśli nie postradałem zmysłów i nie podciąłem sobie żył ostrzejszym kamieniem. A jednak, kto postawił w zakładach na naszą śmierć przez rozczłonkowanie za sprawą tych kłów, wygra.
Okrążyły nas z wszystkich stron, tworząc mur i zasłaniając jakiekolwiek drogi ucieczki. Z ich gardeł wydostają się pomruki, a ja mam coraz większe wrażenie, że ich paszcze wykrzywiają się w kpiącym uśmieszku. Chyba już postradałem zmysły.
- Nigdy nie słuchasz tego, co do ciebie mówię. Nigdy. - Cherry cicho szlochała za moimi plecami. Oparła się swoimi o moje i splotła nasze ręce. - Pamiętasz jak schowałeś puszkę z colą do naszej zamrażalki ? Wybuchła, a razem z nią cały sprzęt się rozsadził. Cały czas gderałam żebyś tego nie robił.
- Cherry..
- Nie, nie. Wiesz, może to nawet lepiej. Cały czas robiłam wszystko żeby uciec od tego, co jest mi pisane. A przeznaczeniem wszystkich trybutów z wyjątkiem jednego jest śmierć. Może czas się s tym pogodzić.
Gdy jeden z 'lwów' wystąpił z szeregu, kazałem Cherry zamknąć oczy. Sam zrobiłem to samo i zacząłem się modlić, żeby nie bolało tak bardzo.
Nagle coś ze świstem przeszyło powietrze. Zmiechy zaczęły piszczeć, ale ich odgłosy z biegiem sekund zaczęły być mniej słyszalne.
- Jeju Zayn. To zasłona dymna.

* Cherry *

Nie mam pojęcia o co chodzi. Przecież organizatorzy chcą naszej śmierci, więc czemu zsyłają nam pomoc? Nagle doznali oświecenia?
Zayn złapał mnie za ramię, ciągnąc mocno w swoją stronę. Ciekawe skąd w ogóle wie gdzie idziemy, bo ja nawet nie widzę czubka swojego nosa.
- Staraj się nie oddychać dopóki nie wyjdziemy z tego dymu! - powiedział..zaraz. To nie jest głos Malika. On brzmi jak pomieszanie mamuta z wydrą, a ten ktoś..
To kobieta?
Nie mam pojęcia co teraz zrobić. Jeśli to jakiś wróg, to może mnie w każdej chwili zabić, ale.. dopiero co uratował mi życie. To byłoby bez sensu, chyba że to jakiś psychopata który lubi robić wszystko po swojemu.
Widoczność powoli stawała się lepsza, a kontury tajemniczej postaci coraz bardziej wyraźne. Jest szczupła. Tylko tyle mogę o niej powiedzieć.
Dym zaczął dawać się we znaki, bo zaniechanie oddychania utrudnia mi duszący kaszel. Substancja zaczęła atakować też moje oczy, bo strasznie pieką i zaczynają łzawić, a wszystko dookoła niekształtnie wiruje. I w kółko, i w kółko. Glimmer, co ty tu robisz?
Zaraz. Ellie ? One, tutaj? Z dwiema głowami? Od kiedy drzewa rosną na niebie?
- Cherry, teraz już oddychaj, jesteśmy na czystym powietrzu. Wdech i wydech. To trujący gaz, wywołuje halucynacje. - słowa karykatury Glimmer dudniły echem w mojej głowie, a mimo że zasłoniłam sobie uszy, nadal odbijały się o ściany czaszki. I znowu, i znowu.
Posadziła mnie na dużym głazie i zmusiła do włożenia głowy między nogi. Chyba nogi. Teraz kojarzą mi się z dwiema kłodami.
Naglę pisk w uszach ustał, a gdy podniosłam głowę widziałam wszystko aż nadto wyraźnie. Obok mnie siedział Zayn, który nadal trzymał łepetynę przy kolanach, a dziwolągi przeistoczyły się w prawdziwą Ellie i Glimmer, które od razu rzuciły się na mnie z dzikimi okrzykami.
- Wiedziałam że wreszcie się znajdziecie! Skoro was możemy odhaczyć z listy, został nam Liam, Niall, Louis, Harreh i Jane.- Ellie zaczęła piszczeć, krzyczeć i Bóg wie co jeszcze robić, zapominając kompletnie o zachowaniu jakiejkolwiek dyskrecji. Ale cieszyłam się z jej jazgotu mimo wszystko, i bardziej niż kiedykolwiek.
W drodze do kryjówki dziewczyn, opowiadaliśmy sobie to, co dotychczasowo spotkało nas na arenie. Ellie z Glimmer w porównaniu do nas wiodły spokojne życie. Podczas gdy wypłakiwałam dwa litry wody, uciekałam przed zmiechami i walczyłam z Dianną, one gromadziły zapasy, urządzały mieszkanie i – co najbardziej mnie zdziwiło – cały czas brały rzeczy z rogu obfitości. Oprócz naszej grupy jest jeszcze jedna, urzędująca właśnie w tamtej okolicy. Jedna odwracała ich uwagę, a druga dobierała się do zapasów. I tak w kółko. Zawodowcy z naszej areny mogą pozazdrościć książkowym sprytu. Jednak dzięki ich niezorganizowaniu teraz żyję, bo dziewczyny zgarnęły z rogu obfitości właśnie granaty dymne.
- Teraz w lewo i.. ta dam. Oto nasza kryjówka. - dziewczyny doprowadziły nas do wielkiego wodospadu, szczerząc się jak Niall do hamburgera.
- Co ja, syrena? Jak mamy mieszkać w wodzie? - zmęczenie dawało się we znaki, bo ledwo stałam na nogach. A teraz przeszłam kawał drogi żeby podziwiać wodospad.
- Zawsze mówisz że Zayn to kretyn, ale chyba ty też złapałaś tą chorobę – Ellie posłała mi sójkę w bok i pociągnęła mnie za sobą. Przeszliśmy przez wewnętrzną stronę wodospadu, wcale się nie mocząc i dotarliśmy do..
- Wow.. jaskinia. Nie wpadłbym na to.. nie słuchałem na geografii.
- Pewnie gapiłeś się w lusterko schowane w otworzonym piórniku, hę?
W środku było nawet przytulnie, tylko trochę wilgotno. Jaskinia była na tyle duża, że nie dość, że wszyscy się tu zmieściliśmy, to wcale nie było ciasno.
Byłam tak zmęczona biegiem, że nie przejmowałam się wczesną porą i od razu zadeklarowałam, że położę się spać. Dziewczyny wykradły z rogu duży plecak, którego użyłam jako poduszki. Miło od kilku dobrych dni się na czymś położyć. Nie jest to jasiek z jedwabiu, ale też wygodny.
- Cherry, wstawaj! - ktoś nagle mną potrząsnął. No super. Dopiero się położyłam, a ci już coś ode mnie chcą.
- Zayn, debilu, czego ty ode mnie chcesz co? Przed chwilą zamknęłam oczy.
- Aha.. fajnie wiedzieć. Nie żeby coś, ale jest ranek, a położyłaś się spać wczoraj po południu. Dziewczyny czekają już przed jaskinią, mamy znaleźć coś do jedzenia i iść nad jezioro.
Wcale nie czuje się jak osoba, która przespała tyle czasu. I teraz mam jeszcze uganiać się za wiewiórkami.. suuuper.
Wygramoliłam się za Zaynem z kryjówki i podeszłam do Ellie, która siedziała na dużym głazie i ostrzyła kamieniem długi patyk. Trochę się porozciągałam i od razu poczułam palące pragnienie. Chyba pójście nad jezioro nie będzie takie złe.
- To co, gdzie Glimmer?
- Przed chwilą zauważyła wielkiego oposa, ale uciekł więc pobiegła za nim. Może będziemy mieli świeże mięso na śniadanie – odpowiedziała nie odrywając się od pracy nad patykiem, który wcale nie przybierał kształtu ostrej dzidy. Tym raczej niczego nie upolujemy. - Mogłabyś nie szwendać się tak i na coś się przydać kotku. Kamieni masz tu pod dostatkiem, znajdź sobie jakiś ostrzejszy a potem zajmij się drugim patykiem.
Razem z Zaynem usiedliśmy obok niej i zajęliśmy się ostrzeniem gałęzi. Trochę rozplanowaliśmy dzisiejszy dzień, potem poplotkowaliśmy, czekając cały czas na powrót naszej przyjaciółki.

* Peter Vronsky - Reprise *

Nagle powietrze przeszył przeraźliwy krzyk. Cała się zjeżyłam, bo.. ten głos należał do jednej z nas.
- Glimmer.. GLIMMER! - Zanim zdążyłam dobrze zastanowić się nad tą całą sytuacją, Ellie wypruła w las jak z procy. Ruszyłam szybko za nią, a tuż obok mnie biegł Zayn.
Co chwile słyszeliśmy kolejne piski, które przeplatały się z krzykami zrozpaczonej El. Ja w głowie miałam tylko jedno – Oby nie było za późno.
Kilka sekund później ją dostrzegłam. Leżała na skale tuż obok przepaści, a nad nią klęczała Ellie.
Starałam się przekrzyczeć wszystkie moje myśli, spróbować się opanować, ale czarny scenariusz na dobre usadowił się w mojej głowie.
Glimmer umiera.
To było widać z daleka – kilka krótkich noży tkwiło w jej brzuchu, klatce piersiowej, szyi..
- Boże.. - nic więcej nie mogłam z siebie wydusić, klęcząc obok niej. Czułam jak łzy bezwładnie spływają mi po policzkach, a potem rozbijają się o twarz mojej przyjaciółki. Z jej ust sączyła się już krew, tak samo jak z licznych ran na całym ciele.
- Hej, nie beczcie jak małe dzieci. Przecież to tylko parę zadrapań, nie? Gorzej miałam po konfrontacji z kotem – mimo wszystko nadal się uśmiechała, delikatnie ściskając dłoń Ellie, która najbardziej przeżywała całą sytuacje. Cała się trzęsła i nie mogła nabrać oddechu – Zayn, musisz się zaopiekować dziewczynami, a wy musicie zaopiekować się nim, dobrze?
Pokiwałam lekko głową, strząsając przez to wielkie jak grochy krople z moich policzków. Ścisnęłam jej drugą dłoń, wtulając ją mocno w swoją szyję. Chcę zapamiętać wszystko : sposób, w jaki mówi, trzepocze rzęsami, śmieje się, i jak pachnie. Żadnego z tych wspomnień nie wypuszczę z mojej głowy, żeby czuć jej obecność mimo tego, że już odchodzi.
- Pamiętajcie że zawsze będę was kochała i nieustannie będę z wami. Coś jak anioł stróż, nie? Ale teraz..musicie znaleźć resztę naszej grupy. - jej oczy powoli zachodziły mgłą, usta całkowicie bledły, a oddech stał się strasznie płytki. Nie miała już sił, żeby cokolwiek głośno powiedzieć, dlatego cicho wyszeptała – Musicie to wygrać. Wszyscy. Przeciągnijcie na waszą stronę tylu trybutów, ile się da. Musicie wszcząć.. bunt – ostatnie słowo było ledwie słyszalne, ale zdołałam je wychwycić. Mam nadzieję że żadna kamera nie.
Jej powieki zaczęły opadać, powoli, jak w jakimś filmie. Gdy się zamknęły, miałam wrażenie że słyszę dźwięk metalowej bramy, uderzającej o posadzkę.
Ellie zaczęła krzyczeć. Policzkowała Glimmer, kazała się nie wygłupiać i natychmiast otworzyć oczy. Ja tylko siedziałam, i tempo wpatrywałam się w usta przyjaciółki, na których dopiero malował się uśmiech. Żywy, szczery uśmiech Glimmer.
- Nie rób mi tego! Nie możesz mnie tak po prostu zostawić, słyszysz?
Ellie opadła na wilgotną ziemie obok niej, zaczęła się sama bić i ciągnąć za włosy. Zayn szybko do niej podbiegł i złapał za oba nadgarstki, jednak ta zaczęła bo kopać i gryźć. Rozpacz, obłęd i szaleństwo – to słowa trafnie opisywało stan, w jakim się znajdowała. Ja tylko milczałam. Nie dlatego, że konanie mojej przyjaciółki nie jest dla mnie krzywdzące. Nie umiem tylko wydusić z siebie nic, bo nadal nie wierze w to, co się dzieje. Może Zayn wcale nie obudził mnie na polowanie. Może nadal śpie, a gdy wstanę Glimmer będzie obok. Zacznie żartować z moich brudnych ciuchów i zaspanych oczu.
Tak.
To musi być sen.
- Uspokój się, Ellie, wszystko będzie dobrze i..
- Jak mam się uspokoić?! Nic nie będzie dobrze, nie rozumiesz?! Ona więcej już nie otworzy oczu, ona umiera, nie obchodzi cie to?!
- Ale..
- Zamknij się debilu! Nienawidzę cie! Nienawidzę całego tego świata! - Ellie przestała się rzucać i bezwładnie opadła na Zayna – Dlaczego ona? Daje światu tylko uśmiech i dobro.. nigdy nie zrobiła nic złego.. to ja powinnam iść za tym oposem. Nie Glimmer.. kto jej to zrobił?- blondynka wybuchła jeszcze większym płaczem, wtulając się w ramie Zayna – Ja ją kocham. Nie tak, jak ty kochasz Liama czy Nialla. Tylko tak jak Jane.
Powietrze przeszył wystrzał z armaty.
Glimmer umarła.
**
KURDEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE
po 1 żal mi mnie
po 2 żal mi tego
i w ogóle nonono fsnaknkdbnkdj.
dobra. już się ogarniam xd troche głupio mi teraz przed wami, bo nie pisałam od.. 2 miechów? coś takiego. wiecie.. początek roku szkolnego.. mam po 5 testów w tygodniu pomimo ze to dopiero wrzesień (!!!) :C 
dobra nie będę się już rozwodzić. mam talent trwa a ja nie mam podzielnej uwagi x.x 
teraz szybko jeszcze odnośnie fabuły. tak, rozdział dziwny i mi też się niezbyt podoba. koleżanka odradzała mi ten wątek Glimmer x Ellie, ale chce tym opowiadaniem coś wnieść do życia czytelników. będę starała się w nim umieszczać różne postacie - ciemnoskóre, jasnoskóre, niepełnosprawne, pełnosprawne, grube, chude, hetero i homo - bo chcę wywalczyć trochę respektu i tolerancji. ostatnio tyle nienawiści jest w internecie, aż ciężko na to patrzeć.  ale nie chcę temu ulec i pokazać co o tym myślę. to tyle.
ten rozdział jest przedostatnim, podczas którego bohaterowie będą na arenie. jak pewnie niektórzy wywnioskowali, w przyszłym będzie rzeeeeź XD 
dobra lecę miśki, wybaczcie mi ten kiepski rozdział i długą przerwe. poprawie się, a przynajmniej sie postaram! anoanoano, i jeśli są jakieś błędy, to przepraszam :<
Av.x