~ PINK - GLITTER IN THE AIR ~
* Cherry *
Śmierć
Glimmer podziałała na nas jak kubeł zimnej wody. Wtedy dopiero
zdaliśmy sobie sprawę z tego, że jesteśmy tu by umrzeć. Do tej
pory podświadomie nawet nie dopuszczaliśmy do siebie myśli, że
ktoś bliski będzie musiał nas opuścić.
Ellie
straciła rozum. W ciągu pięciu dni podjęła 6 prób samobójczych,
z czego ostatnia skończyła się niemal tragicznie. W ostatniej
chwili Zayn złapał ją za nadgarstek.
Urwisko
było bardzo wysokie.
A co
ze mną? Też mi ciężko. W nocy nie mogę spać, a w dzień
normalnie funkcjonować. Cały czas mam przed oczami jej ciało
leżące w kałuży krwi, oczy zachodzące mgłą, bezwładnie
rozchylone usta..
Jednak
ostatnie słowa Glimmer dały nam szanse na przeżycie. Bunt.
Rebelia. Powstanie.
Czuję
się w stosunku do niej zobowiązana. To była jej ostatnia wola,
więc zrobię wszystko, żeby ją wypełnić.
Zaczęliśmy
już przedwczoraj. Jak na razie przeciągnęliśmy na swoją stronę
dwie dziewczyny, w tym Cher, i troje chłopaków. Jednym z nich jest
Justin. Nie mam głowy teraz do tego, w jakiej dziedzinie inni
zabłysnęli. Ale to ci z tej grupy, których tyłki warte są
paręnaście milionów. Zdołaliśmy znaleźć nawet Liama i Niall'a,
co dało nam porządnego kopa na przód. Zaczęłam naprawdę
wierzyć, że Harry, Jane i Louis też do nas dołączą.
Że
wszyscy będziemy razem, jak w te piątkowe wieczory, gdy
gromadziliśmy się u nas w domu. Beztroskie żarty Louisa, telewizor
cicho gadający obok, ciepłe kakao. Za tym tęsknie najbardziej.
Czuję
się najbardziej zaangażowana w sprawę z buntem. Inni też są
strasznie zapaleni, ale boje się że tylko tak sobie gadają. Ja mam
już na tym punkcie obsesję. Codziennie budzę się z uśmiechem na
ustach, bo w śnie katowałam Josha i innych organizatorów igrzysk.
Sama siebie już nie poznaje.
-
Przyniosłem te kamienie – Niall po cichu zaszedł mnie od tyłu,
położył zdobycze u moich stóp i przykucnął na powalonym konarze
drzewa. Przez dłuższy czas nikt się nie odzywał, a w powietrzu
było słychać tylko szumienie drzew i moje pocieranie krzemieni o
gałęzie.
W
końcu Niall chrząknął. Potem drugi, trzeci, dziesiąty raz. Nie
podnosiłam nawet głowy, przecież na rozmowę straciłabym za dużo
czasu. Jest jeszcze tyle rzeczy do zrobienia, a zegar tyka, powoli i
nie ubłagalnie zbliżając się do godziny naszej śmierci.
- Ile
jeszcze zamierzasz nas tak ignorować? - wstał, czekając na moją
reakcje. Najpierw mówił po cichu, jakby ze skruchą, ale potem
zaczął krzyczeć – co myśmy ci zrobili?! Traktujesz nas jak
idiotów. Myślisz, że my się nie staramy?! Przecież wiesz że to
wszystko nie będzie tak hop siup.
Chyba
przypomniał sobie o tym, że nasz bunt to tajemnica, a przecież to
wszystko oglądają organizatorzy, bo zamilkł nagle i nerwowo zaczął
się przechadzać w tę i z powrotem.
Nadal
się nie odzywałam. Bo niby co mam powiedzieć? Tak, jestem
psychopatką. Nie chce żebyśmy umarli, więc robię wszystko żeby
się stąd jak najprędzej wydostać.
Nie
zniosę już tej presji. Każda chwila, ułamek sekundy może być
moim ostatnim. Gdy idę gdzieś, nie zrobię dwóch kroków bez
ciągłego oglądania się przez ramię i nadstawiania uszu na każdy,
najmniejszy szelest listków.
Nagle
Niall przykucnął tuż przede mną i otarł mi coś z policzków.
Aha, więc się rozbeczałam. Jak zwykle moja bezsilność musi
wyłazić na wierzch właśnie w momentach, w których chce zgrywać
twardą, zimną sukę.
Nie
myśląc za wiele, szybko go objęłam i szlochy jakoś same zaczęły
wychodzić mi z gardła. Chce żeby powiedział, że wszystko będzie
dobrze, będziemy cali zdrowi i szczęśliwi, już niedługo. Cały
ten koszmar się skończy, a igrzyska staną się tylko głupim
wspomnieniem.
-
Cichutko, spokojnie.- Niall również mnie objął, ale silniej. W
tym uścisku czuję się o wiele bezpieczniej niż wcześniej.
Chciałabym już w nim zostać, przezimować złe czasy i obudzić
się w ciepłym, domowym łóżku – Uda nam się. - wyszeptał tak,
aby nikt inny oprócz mnie tego nie usłyszał.
Po
godzinie wróciliśmy do naszego obozowiska. Jak za dawnych czasów,
trzymając się za ręce. Dłoń Nialla była taka ciepła,
delikatna..
kojarzyła
mi się z domem.
Przyłapałam
się na tym, że nawet się uśmiecham. Tak po prostu, sama z siebie.
Gdy zauważyłam ten fakt, jeszcze bardziej zaczęłam się
szczerzyć. Po tym jak Niall przełamał barierę dzielącą mnie i
ich, którą tak naprawdę tworzyła tylko moja psychika, poczułam
się o wiele lepiej. Myślałam, że wszystko co łączyło naszą
ósemkę powoli umiera, przez to całe zamieszanie. Dziękuję Ci
Boże, że to były tylko moje chore domysły.
Im
bliżej nam do obozowiska, tym bardziej słychać harmider i
rozmowy. Świetnie. Kompletnie zapomnieli o tym, gdzie są.
Przyśpieszyłam
kroku, puściłam dłoń Nialla i przemierzyłam ostatnie metry lasu
biegiem. Są głośno, a ja będę jeszcze głośniejsza gdy tam
wpadnę. Od razu odechce im się rozmów.
Wbiegłam
na środek obozowiska, a wszyscy ucichli gdy tylko mnie zobaczyli. Ja
im dam, żeby mi tu..
Zaraz.
Zamiast
ośmiu osób, przed jaskinią siedzi trzynaście.
Trzynaście
żywych, uśmiechających się osób.
Ogarnęłam
szybko wszystkich wzrokiem. Demi, Taylor...
-
Jane.. Louis..?
Nie
wierzę. Po prostu nie wierzę.
Rzuciłam
się na nich jak głupia, a oni na mnie. W rezultacie wylądowaliśmy
na ziemi. Potem dorzucił się na naszą kupę mięcha jeszcze Niall,
tak samo uradowany odzyskaniem przyjaciół.
Wszystko
schodzi na właściwy tor. Horan się nie mylił.
A
potem usiedliśmy razem w kręgu i czułam się tak, jak w tamte
sobotnie wieczory.
Ale
kogoś brakowało. Ta część mojego serca, która należała do
niego, była cała poskręcana, wymiętolona i wciąż krwawiła.
Harry'ego
nie ma.
Nie
widziałam go przez cały pobyt na arenie. Wiem tyle, że żyje –
jego zdjęcie ani razu nie wyświetliło się na 'paradzie
poległych'. Ale co jeśli właśnie kona w męczarniach w jakimś
dole w lesie?
Nie.
Nie mogę tak myśleć. Harry ma się dobrze i na pewno znajdziemy go
już niedługo. Albo on nas.
-
Cherry, chodź się przejść. - Jane stanęła nade mną i podała
mi rękę. Chwyciłam ją i wstałam z ziemi, a potem poszłam za nią
do lasu.
Nie
oddalałyśmy się daleko. Poszłyśmy tylko nad strumyk, ale w takie
miejsce, z którego widzimy ludzi i obozowisko. Prawda jest taka, że
cholernie się bałyśmy, a najzabawniejsze jest to, że niby nie
mamy czego. Wszyscy trybuci są z nami.
Ale
nadal nie zapominałyśmy o organizatorach, którzy są naszymi
największymi wrogami.
-
Słuchaj, um.. - język zaczął mi się plątać. Wiem, że Jane
powinna wiedzieć, ale nadal nie oswoiłam się z tą sprawą i
ciężko mi o tym mówić – Glimmer, ona..
- Wiem
– przerwała nagle, spuszczając wzrok.- Dowiedziałam się zanim
wróciłaś z Niallem.
Nie
chcę rozmawiać na ten temat. Na samą wzmiankę o jej śmierci
poprzewracało mi się w żołądku, a oczy znowu się zaszkliły.
Chyba pięćdziesiąty raz dzisiaj.
- Zayn
mi wszystko opowiedział.. co mówiła ona.. i Ellie. Jej, jak ją
zobaczyłam się rozpłakałam. Wszyscy wyglądamy okropnie, ale El
jakby miała się zaraz rozsypać. - przerwała na chwile, bo głos
zaczął się jej łamać – Pamiętam jak w piątkę spędzałyśmy
każde popołudnie.
Ja,
Ellie, Jane, Glimmer i Lilie. Kiedyś wszystkie byłyśmy
nierozłączne i cały czas spędzałyśmy razem. I te wszystkie
chwile nadal tkwią w mojej pamięci. Zwykle powracają wieczorem i
wtedy płacze, że to już nie wróci.
Wszystko
skończyło się gdy naszą trójkę odkryła Andrea. Tego samego
lata Lilie wyjechała do Włoszech z rodzicami na stałe, a rok
później Glimmer też wyrwała się z naszego małego miasteczka, bo
sławny projektant przyjął ją na staż.
Skype
i telefony nie wystarczyły. Wszystko się dokumentnie rozpadło.
Minęło
pełne dwadzieścia cztery miesięce, podczas których całkowicie
wrzuciłyśmy się w wir pracy. Zespoł, zespół i jeszcze raz
zespół. Aż nagle ni stąd ni z owąd Glimmer zadzwoniła i prosiła
o spotkanie. Została u nas na miesiąc, bo strasznie ją
namawiałyśmy.
Brakowało
nam tego wszystkiego.
-
Myślisz że od kiedy one dwie.. no wiesz?
- Od
dawna. Bardzo dawna. Ale wydaje mi się, że przekonały się że to
coś poważniejszego dopiero wtedy kiedy Glimmer do nas przyjechała.
Wtedy Ellie zachowywała się jakby była w siódmym niebie, każdą
chwile spędzała z nią.- zamilkłam, zastanawiając się nad sensem
swoich słów – I dzień przed tym jak nagle się spakowała i
wróciła do Mediolanu strasznie się pokłóciły, pamiętasz? Obie
tak płakały, że myślałyśmy, że coś strasznego się stało. I
to się stało tego dnia, kiedy ty ja wyszłyśmy na zakupy.
Nawet
samą mnie dziwi ten kryminał, który wysnułam. Tak czy inaczej
orientacja nie jest teraz ważna.
Ważne
jest to, że Glimmer już nie wróci, a Ellie z dnia na dzień trzyma
się gorzej.
-
Myślisz, że organizatorzy teraz tego słuchają? - zapytała cicho,
po chwili przerwy.
- Ba,
nawet cały świat. - powiedziałam specjalnie głośniej – I gówno
mnie to obchodzi.
Przeskoczyłyśmy
na temat jutra. Wszyscy już wiedzą, że chcemy wszcząć bunt.
Wiedzą też, że za dwanaście godzin staniemy gotowi do starcia i
uzbrojeni po zęby rzeczami z rogu. Zdają sobie sprawe również z
tego, że w ogóle nie ćwiczyliśmy ani nie przygotowywaliśmy się.
'Walka' będzie dla nich bułka z masłem.
Ale to
nasza jedyna szansa. I wydaje mi się, że tak czy siak jutro zginę.
To
śmieszne, ale nawet się tym nie przejmuje. Wszystko się ze mnie
spompowało, całe życie wychodzi mi przez rany na ciele i duchu.
Jedyne czego chcę to to, żeby inni byli ze mnie dumni. Że babcia z
dumą powie, że Cherry Night była jej wnuczką. Nie ta piosenkarka,
tylko dziewczyna która postanowiła się sprzeciwić.
Chociaż
wolę, żeby żaden z mojej rodziny nie włączał jutro telewizora.
Oraz żaden mój fan...oni przecież też są dla mnie strasznie
ważni i traktuje ich jak swoich bliskich. Nie chce żeby płakali.
W
końcu podniosłyśmy się z zimnej ziemi i wróciłyśmy do obozu.
Zayn jak tylko nas zobaczył od razu rozpromieniał, chwycił Jane w
objęcia i zabrał na drugi spacer.
Sama
poczułam, że się uśmiecham. Może mają mało czasu żeby
nacieszyć się sobą, ale zawsze jest to coś. Ile ja bym teraz
dała, żeby Harry tu był?
Cały
czas o nim myślę. A gdy tego nie robię, to o nim mówię. W kółko.
Mam
złe przeczucia, ze stało mu się coś bardzo złego. Codziennie
wysyłamy kolejne patrole, żeby szukały pozostałych żyjących
trybutów. A teraz tymi 'pozostałymi' jest tylko Harry, który
zapadł się pod ziemie.
Do
zmierzchu prosiłam ich, żebyśmy zaczekali z tą wyprawą zbrojną
jeszcze chociaż jeden dzień. Cały czas łudziłam się, że może
w tym czasie On się znajdzie. Wparuje do obozu z tym swoim wiecznym
uśmiechem, spojrzymy na siebie i padniemy sobie w objęcia.
Jaka
ja jestem głupia.
-
Dobra, powtórzę to ostatni raz – na poważnej twarzy Liama
tańczyły światła rzucane przez ognisko. Był bardzo spokojny w
porównaniu do innych, co bardzo mi imponuje. Nachylił się w moją
stronę i zaczął szeptać mi do ucha. Ja miałam powtórzyć osobie
siedzącej po mojej prawej, a ona kolejnej. Niby miało to
odseparować nas od organizatorów..ale oni i tak dokładnie
wiedzieli o naszych planach - Wstajemy o świcie. Oczywiście na noc
wystawiamy trzy warty po dwie osoby, które będą się zmieniać.
Jak już wcześniej ustaliliśmy będzie to Taylor ze mną, Bennett z
Liz i Ty z Niallem. Gdy słońce zacznie wschodzić idziemy do rogu
obfitości i bierzemy stamtąd to, co potrzebne. Potem staniemy przed
platformą która nas wyniosła na arenę i.. i poczekamy na nich.
Niby
postaram się zapamiętać to co Liam mówi, ale jestem zbyt zmęczona
żeby trzeźwo myśleć. Więc powtórzyłam piąte przez dziesiąte
co powiedział, mając nadzieje że potem inni sprostują moje
niedomówienia.
Cały
ten plan jest godny ekipy Scooby-doo, ale nie da się wymyślić
lepszego. A organizatorzy i tak wiedzą co jest grane. Albo chcą
mieć dobre nagrania ostatnich chwil sławnych dzieciaków przed ich
skatowaniem, albo nie czekając zaatakują za pięć minut. Już nie
wiem co byłoby lepsze.
Siedzieliśmy
przy ognisku jeszcze jakieś dwie godziny. Każdy był dla siebie
taki serdeczny.. zapominając o tym, że wśród nas siedzi zabójca
Glimmer. Właśnie dlatego Ellie stała z boku, wodząc nieufnym
wzrokiem po twarzach wszystkich osób. Sama czuje się z tą sprawą
paskudnie, a co dopiero ona.
W
końcu Liam zarządził pójście do łóżek. O ile trawę i kłodę
pod głowe można nazwać łóżkiem.. ale nikt nie narzekał.
Wszyscy za bardzo byli pochłonięci myślami o jutrzejszym dniu.
Gdy
tylko każdy usadowił się na ziemi wybuchłam wielkim,
niekontrolowanym płaczem. Cały czas zatykałam sobie buzię ręką,
byleby tylko nikt mnie nie usłyszał. Nie miałabym siły na
tłumaczenia, chociaż wszyscy i tak wiedzieliby o co, a raczej kogo
chodzi.
Harry.
A
potem łzy ukołysały mnie do snu, czyli krainy gdzie wszyscy są
szczęśliwi i bezpieczni.
*
Niall *
Fajnie.
Dopiero usnąłem, a ci już mnie budzą.
Bennett
potrząsał mną jak wariat, a gdy wreszcie otworzyłem oczy miałem
ochotę mu przywalić. Ale gdy zobaczyłem jego łzy, które lśniły
w świetle księżyca, zamknąłem jadaczkę i w ciszy poklepałem go
po ramieniu.
Liz
obudziła już Cherry, która siedziała na kłodzie przy żarzącym
się ognisku. Patrzyła się tempo na zwęglone drewno, a gdy siadłem
obok niej nawet nie podniosła wzroku. Objąłem ją i przysunąłem
do siebie, żebyśmy trochę się ogrzali. W dzień jest tu bardzo
gorąco, ale noce na ogół są chłodne.
Wiem,
że Cher twierdzi że potrzebuje ciszy. Ale wiem też, że taka
motywująca gadka bardzo ją uspokaja. Tak pragnie dobrych wieści,
że gdy już jakieś usłyszy przylega do nich całą duszą.
- On
ma się dobrze. Stąd do rogu jest szmat drogi.. jak będziemy tam
szli na pewno go znajdziemy. Zobaczysz.
- Też
w to wierze, Niall. - powiedziała cicho, ściskając moją rękę –
Nawet nie wiesz jak bardzo.
Nie
płacze, ale chyba z tego powodu, bo nie ma już na to sił. Teraz
jej twarz jest całkowicie pozbawiona emocji – jak będę miała
okazje, zabije ich wszystkich.
-
Okeeeej – zaśmiałem się – ale uważaj na fryzurę.
Szturchnęła
mnie łokciem w bok też się uśmiechając. No chociaż tyle.
- Oj
Horan, burczy ci w brzuchu?
-
Uznam to za pytanie retoryczne. Od początku wejścia na arenę mój
żołądek wydaje takie dźwięki...człowiek je teraz 10 razy mniej
niż powinien, czyli ja jem 20 razy mniej.
Udało
mi się nawet z nią pożartować. Robiłem wszystko, żeby tylko
przestała się zadręczać. Jak teraz się rozsypie, to klapa.
Gdy
zaczęło się przejaśniać obudziliśmy resztę. Omówiliśmy
jeszcze plan i od razu wyruszyliśmy. Nic ze sobą nie zabieraliśmy,
bo czy wygramy czy nie, i tak tu nie wrócimy.
Nie
było żadnego krwiożerczego podkładu muzycznego, podniosłej
chwili gdy wszyscy kroczą na bój przez las ani nic z tych rzeczy.
Po prostu szliśmy i od czasu do czasu wymienialiśmy się jakimiś
uwagami. Nic więcej.
Wlokłem
się z tyłu z chłopakami, potykając co chwile o własne nogi.
Rozmowa cały czas schodziła na tor Harry'ego..wszystko było inne
bez niego, a my nie byliśmy sobą. Louis nie żartował, Liam się
nie mądrzył, Zayn nie gadał o swojej buźce a ja o żarciu. Czułem
się jakby zabronili mi oddychać.
Słońce
górowało, więc wybiło już południe. Wtedy wszystkie rozmowy
ucichły, bo z lasu wyszliśmy na polane. Od rogu dzieliło nas parę
metrów.
I
dopiero teraz zaczęło do mnie docierać, jaką wagę ma cała ta
sytuacja. Po mojej pewności siebie i spokoju nie było już śladu.
Liam
kazał każdemu wziąć to, co uważamy za słuszne. I oczywiście
nie miałem pojęcia, co wybrać.
Jako
ostatni wyciągnąłem z rogu jakąś kolczastą maczugę i
dołączyłem do reszty. I tak nie będę umiał jej używać ani nie
będę wstanie kogoś zaatakować. To jest nieludzkie.
Stanęliśmy
ramie w ramie, w równej linii i jak zastęp żołnierzy powoli
zbliżaliśmy się do platformy która wyniosła nas na arenę. Mam
wrażenie, że oni po prostu nas zignorują i nie wyjdą nam na
spotkanie. Zmuszą nas do tego żeby tu zostać i pozabijać się
nawzajem.
Kiedy
byliśmy już blisko szarego wzniesienia, usłyszałem za sobą
śmiech.
Kątem
oka zerknąłem w bok. Wszyscy się zatrzymali i mieli tak samo
przerażoną minę, jak ja.
Zaczyna
się.
Odwróciłem
się chyba jako jeden z pierwszych. Włos zjeżył mi się na karku,
a paznokcie tak wcisnęły w skórę, że chyba zaczęła krwawić.
- No,
no, no – dwaj faceci ubrani na czarno stali na dachu rogu
obfitości. Wśród nich był Josh, chłopak, który omal nie zabił
Cherry, z Harrym leżącym u jego stóp – Miło was widzieć,
nędzna grupko wojowniczków.
Tuż
przy linii lasu stał szereg mężczyzn. Byli ubrani w jakieś łachy,
a w rękach mieli pałki i zwykłe ostrza. Spodziewałem się raczej
gości w garniturkach i z pistoletami.
-
Inaczej się umawialiśmy. Nie ładnie nie wykonywać naszych
poleceń. Ale skoro nie chcecie pozabijać się sami, my to zrobimy.
Wasz wybór – Jane wydała z siebie zduszony pisk, co tylko
rozbawiło Josha – poprzedzając wasze pytanie moi drodzy, nikt po
was nie przyleci. Nie wpadną i nie krzykną 'stój, policja!'.
Przykro mi. - zaśmiał się chłodno – oj, biedna, biedna Cherry.
Gdybyś tylko widziała swoją minę, suko. I wiedz, że to twoja
wina. Gdy tylko dowiedzieliśmy się o tym, że jesteś głównym
organem tego waszego powstania, znaleźliśmy twojego kochanego
pedałka i torturowaliśmy za twoje błędy. Nie ładnie.
Cherry
zaczęła krzyczeć, kląć i chciała rzucić się do przodu, ale
Louisowi udało się ją przytrzymać. Ale kiedy go kopnął, sam
Tomlinson nie wytrzymał. Liam musiał utrzymać ich oboje.
- A
ty, blondyno ? - odezwał się mężczyzna w czarnej kominiarce - Kto
to widział, żeby jakaś homo była gwiazdą? Mogłybyście
oszczędzić sobie czułości na arenie. Chociaż, miło było zabić
Glimmer. Rozdzieliliśmy zakazaną parę, a widzowie pewnie byli
zachwyceni. Gdybyś tylko widziała jej minę, jak wbiłem jej nóż
w szyj..
Nie
dokończył, bo strzała z łuku Ellie przeszyła jego tętnice.
I
wtedy zaczęliśmy biec. Tak jak oni. Wszyscy rzucili się do boju
oprócz Josha, który nadal z drwiącym uśmieszkiem tkwił przy
Harrym.
*
Harry*
Leżałem
na łące, pod dużym drzewem z różowymi liśćmi.
Kwiaty
kwitnącej wiśni. Zawsze chciałem mieć takie za oknem.
Nagle
zza krzaków wyszła Cherry..zaczerwienione policzki, różnokolorowe
oczy i rozwiane włosy. Obrazek, który śni mi się po nocach.
Chciałem
się poruszyć, ale nic z tego. Ciało dalej było sparaliżowane, a
ja tkwiłem na tej trawie.
Zaczęła
powoli się zbliżać, ale nagle jej twarz przybrała całkowicie
inny wyraz. Była zrozpaczona, jakby ktoś nagle kopnął ją w
brzuch.
Trawa
zmieniła się w szarą posadzkę, ptak, siedzący na moim ramieniu w
czyjś but, a ciche szumienie lekkiego wiatru w krzyki i zawodzenie.
To
znowu się stało. Już ciężko odróżnić mi moje urojenia od
rzeczywistości.
Zacząłem
kręcić głową jak najszybciej umiałem, co sprawiło mi straszny
ból, ale nadal potrząsałem lokami dając jej do zrozumienia, żeby
się wycofała. Gdy Josh się odwróci. Gdy ją zobaczy.
Wtedy
umrze, tak jak ja umieram w tej chwili.
Ale
zauważył. Nie miałem siły nawet krzyknąć, poruszyć palcem czy
zajęczeć. Po prostu patrzyłem, jak się do niej zbliża i jak chce
zabić cały mój świat.
A
wtedy usłyszałem dźwięk tłukącego się szkła. Cherry leżała
obok mnie, uśmiechała się, ale z jej ust leciała krew. Czyli
umrzemy. Razem.
Ktoś
mnie podniósł i powiedział, ze wszystko będzie dobrze.
****
WITAJCIE LUDY ME, OTO PRZYBYWAM NA MOIM WIERNYM RUMAKU!
DZISIAJ HALLOWEEN! Mówię ojcu : ej tato, jak cie przestraszę to kopsniesz to coś słodkiego? a on na to : no to powodzenia. więc dwie godziny potem przychodze zapłakana i mówie :' jestem w ciąży. HAHAHAHAA SUCHAR TIME! ' biedaczyna aż dał mi całe opakowanie biedronkowych cuksów, ah XD
ano, dziś środa, i czekam jak na szpilkach do 21. ciekawe, co to za wiadomość od chłopców.. JEŚLI KONCERT, TO GWARANTUJE WAM ŻE AVICII SIĘ POSRA :D
dobra, a teraz przejdźmy do interesów. A WIĘC OBWIESZCZAM WAM, ZAPRAWDĘ, ŻE IGRZYSKA DOBIEGŁY KOŃCA! kretyni wracają do domu żeby przez dwa następne rozdziały zwijać się w spazmach bólu i goryczy, a potem być jeszcze głupsi niż ustawa przewiduje. to taki prolog xd
+ co do przyszłych rozdziałów, będę w nie wplatać wspomnienia Ellie, bo jej historia też musi mieć swoje pięć minut w tym opowiadaniu.
szczerze mówiąc temat igrzysk też aż do wyrzygania mnie męczył, bo na początku myślałam ' ojej, cóż za sjupa pomysł dziewojo, to na pewno będzie strzał w 69wiątkę', ale teraz widze tego konsekwencje. bohaterowie będą zmęczeni nie tyle co fizycznie a psychicznie, i zanim wszystko wróci do normy musi troche minąć. ale jakoś damy rade : )
okej kończe moje zrzędzenie, bo pewnie nie chce wam się już tego czytać. więc BYWAJCIE MOI MILI ! :D