Mr
Big – To be with you,
5
miesięcy później.
*
Cherry *
- Nie
możemy się wiecznie ukrywać. - westchnął Harry, przerywając
parogodzinną ciszę – Nieważne jak bardzo nam się tu podoba.
Wiesz, że oni nas potrzebują.
Leżeliśmy
na kocu, w cieniu rozłożystego drzewa. Niebo było błękitne,
trawa zielona, a jego loki taaaakie brązowe.
-
Jeszcze minutka..- odezwałam się, unosząc jedną powiekę –
Zaraz pójdziemy.
-
Wiesz, że nie o to mi chodzi – odgarnął mi z oczu grzywkę –
Musimy wracać do Londynu.
Trawiłam
jego słowa jakąś godzinę, a w międzyczasie parę razy
przysypiałam. Cały czas tkwiliśmy w tej samej pozycji,
przysłuchując się odgłosom sadu. Leżałam na jego brzuchu, więc
dodatkowo słyszałam każdy przepływ jego soków żołądkowych i
innych rzeczy tego typu.
I było
mi dobrze.
Wyjątkowo
dobrze.
- Masz
telefon?
Harry
pogrzebał w kieszeni i po chwili wręczył mi swoją porysowaną
komórkę. Nie używałam tego typu rzeczy od ponad pół roku, więc
minęła kolejna godzina, zanim połapałam się gdzie jest przycisk
łączący z internetem.
- Ale
z ciebie ciamajda – stwierdził, a po chwili zaśmiał się – Co
robisz?
-
Wchodzę na Twittera. Kiedy ostatnio się logowałeś?
- Bo
ja wiem.. parę dni przed konferencją prasową. A ty?
Ledwie
przypomniałam sobie hasło i nazwę.
Wszystko
wyglądało tak, jak za ostatnim razem. Nacisnęłam przycisk
interakcji i...
'
Cherry, tęsknimy za wami. ' ' Cherry!!! #wewant1DandSOSback' ' Gdzie
jesteście?' ' Dlaczego nas zostawiliście?'
I
nagle wszystko wraca.
Przyśpieszone
bicie serca, mrowienie w stopach, 3,2,1..
Gotowe?
Wchodzicie.
Mikrofon
w dłoni. Światła, przygrywka gitary.
Widownia.
Ci, którzy kochają cię mimo wszystko. Druga rodzina?
Być
może.
-
Harry – wstałam z jego torsu i usiadłam obok – kiedy ostatnio
śpiewałeś?
-
Słucham? - Lokowaty spojrzał na mnie ze zdezorientowaniem. Po
chwili podniósł głowę i położył ją na moich kolanach – no..
bo ja wiem... ostatnim razem chyba dzień przed galą, kiedy
pisaliśmy piosenkę..
Gala.
Na
samo wspomnienie tego wydarzenia wzdrygam się mimowolnie.
Krzyki,
strzały, mężczyźni w czarnych garniturach..
A
potem najgorszy miesiąc mojego życia.
- Tak.
Ja też. - pokiwałam głową, patrząc na jezioro. - Wiesz, że jej
nie skończyliśmy?
Przeniosłam
wzrok na jego twarz. Twarz, która parę miesięcy temu była cała
pokiereszowana, zakrwawiona.
Prawie
martwa.
Harry
jest taki młody. Niczym nie zasłużył sobie na to, co go spotkało.
Ani on, ani ja.
Nikt z
nas.
A
teraz się uśmiechał. Słońce tylko podkreślało to, jak bardzo
promieniał w tej chwili.
Mój..chłopak?
Trochę dziwnie to brzmi. Już dawno awansowaliśmy na etap
zaawansowanego małżeństwa, które wspomina na bujanych fotelach
swoje jakże długie (no, osiemnastoletnie) życie.
Potrzebowałam
go, a on potrzebował mnie. Dzięki temu uczuciu jakoś przetrwałam
dni, które skąpane były w mokrej od potu i łez pościeli. Dni, w
których żyłam od sennego koszmaru do koszmaru na jawie.
Prawie
go straciłam. Gdyby wtedy, pod stopami Josha umarł, nigdy nie
usłyszałby tego, co miałam zamiar mu powiedzieć. Nie mogłabym
już spojrzeć na te roześmiane oczy, niesforne loki, szczery
uśmiech..
- Co
tak nagle wzięło cie na to śpiewanie, co? - zaczął się bawić
moimi palcami – Chcesz.. wrócić?
- Nie
wiem.- wolną ręką odgarnęłam loki z jego twarzy – Ostatnio
niczego nie jestem pewna.
- Że
co? Nawet tego, że mnie kochasz?
- A,
no tak. Tego jestem pewna w stu procentach. Myślałam, że to
oczywiste.
Miał
rozbrajającą minę i na sam jego widok zachciało mi się śmiać.
Był niewinny, spokojny – takiego Harry'ego teraz potrzebowałam.
-
Chodź, pomożemy w obieraniu ziemniaków – wstał i pociągnął
mnie za obie ręce do góry – a co do piosenki... no, napiszemy ich
jeszcze bardzo dużo. Nigdzie mi się nie śpieszy. Mamy przecież
całe życie przed sobą, panno Styles.
-
Kurde, to brzmi jak końcówka Zmierzchu. Czyli, 'na zawsze' i
te sprawy?
- Na
zawsze. No, racja, coś jak Bella i Edward, moje ziomy z podwórka.
Objął
mnie ramieniem.
On
był mój.
Ja
byłam jego.
I
to był nasz świat.
*Ellie*
- Nie
wiem, dlaczego mi nie wierzą, Glimmer. - pokręciłam głową,
wpatrując się w twarz fioletowowłosej – Przecież nie
zwariowałam. Widzę cię od dwóch tygodni. Wyglądasz tak, jak
chciałam cię zapamiętać. I jesteś tutaj.
Powtórzyłam
to chyba setny raz, chcąc przekonać samą siebie do prawdziwości
tych słów.
Chciałam
w nie wierzyć, ale to wszystko było takie nierealne.
Równe
czternaście dni temu siedziałam w tym samym miejscu – grubej
gałęzi czereśni. Moje myśli ciągle błądziły gdzieś w
okolicach Glimmer, ale starałam zająć się czymś innym.
Wpatrywałam się uporczywie w grupkę wróbli, które siedziały
parę gałązek wyżej.
Pamiętam
tę chwilę.
Zamknęłam
oczy, nie unosząc powiek przez dłuższy czas. Jak zwykle
rozpatrywałam różne możliwości spędzenia choć jednej chwili z
nią – powiedziałabym jej to, czego nie zdążyłam,
poczułabym świeży zapach jej włosów, ujrzałabym ten cudowny
uśmiech. Rozmyślanie o Glimmer nie doprowadzało mnie już do
płaczu – wręcz przeciwnie, stawałam się wówczas weselsza.
Po
jakiejś godzinie otworzyłam oczy i..
zobaczyłam
ją.
Upragniona,
utęskniona twarz najlepszej przyjaciółki, sympatii, utopii –
cóż, martwej utopii – była widoczna zaledwie metr ode mnie.
-
Wiesz, El, sądzę, że ciężko uwierzyć im w to, że osoba która
teraz leży i rozkłada się w grobie, siedzi nagle na drzewie w
ogródku. - znowu obdarowała mnie swoim uśmiechem numer 14.
Wszystkie już przestudiowałam, a czternastka była jednym z moich
ulubionych. - Dziennie dostaje dwie godziny na spędzenie ich z
tobą. To nie fair, nie uważasz? Marcus może wracać do dziewczyny
na cały dzień, dodatkowo w ciele! A ja nawet nie mogę cie dotknąć,
bo moja ręka wlezie ci do wątroby i w ogóle cała przez ciebie
przejdę na wylot. Beznadziejnie jest być duchem.
- Nie
narzekaj. Cieszę się, że w ogóle jesteś.
Cóż,
może zwariowałam, może powinnam trafić do wariatkowa, może to
tylko wytwór mojej wyobraźni...
Ale
byłam szczęśliwa. Po raz pierwszy od igrzysk czułam, że wszystko
może wrócić do normy.
*
Louis *
- Z
kim tak piszesz, Nialler? - spytałem blondyna – Czy jej imię
rymuje się z.. ziemi, prażeni, niegłuchoniemi, wszemi, podziemi ?
-
Zamknij się, Louis. Ty lepiej opowiedz nam o swojej Lilo –
naburmuszony kopnął moje krzesło, przez co wylądowałem na ziemi.
Bolało.
Kretyn.
- Oj,
szeregowy, wiecie o niej tylko to, co powinniście wiedzieć. A ty
od.. hm.. będzie już pięciu miesięcy nie chcesz się przyznać do
tego, że umawiasz się z niejaką Demetrią Lovato.
-
Zamknij mordę idioto!
-
Dobra, ludzie, wyluzujcie – Liam wystawił twarz zza gazety, karcąc
nas wzrokiem – Wieś wam służy. Aż za bardzo.
-
Wiesz, Liaś, powietrze, krowy, świnie i te sprawy, ciepłe mleczko
z rana..
- Żeby
chociaż to było mleko.
- No
dobra, dobra! Ciepłe piwo, ciepłe mleko, bez znaczenia, stary. Ale
spójrzcie, tyle miłości w powietrzu. A właśnie, co tam u Dan?
Liam
nie odpowiedział. Pewnie myślał, że nic a nic nie wiedzieliśmy o
tym, że tydzień temu się jej oświadczył.
*
Zayn *
Wpatrywałem
się zszokowany w zapłakaną twarz Jane. Jej niebieskie, wyraziste
oczy okalały pozlepiane od płaczu rzęsy, którymi nerwowo
trzepotała. Po nieustannych rumieńcach na policzkach nie było
śladu – była blada jak kreda.
Jane.
Kobieta, na którą czekałem dwadzieścia lat.
Od
pięciu miesięcy widziałem jej twarz co dzień, gdy kładłem się
spać i gdy wstawałem. Była lekarstwem na każdą chwilę
załamania, nocny koszmar czy wspomnienie igrzysk.
-
Zayn, do cholery! Słuchasz mnie w ogóle?! - wybuchła jeszcze
większym płaczem – Co ja teraz zrobię? Co my zrobimy? Mam tylko
dziewiętnaście lat...
-
Uspokój się, Jane. - przytrzymałem ramiona dziewczyny i schyliłem
głowę, zmuszając, by spojrzała mi w oczy – Wszystko będzie..
- To
twoja wina. To twoja wina!
-
Słucham? - czułem, jak moje brwi wystrzelają w górę – Dlaczego
winisz moje plemniki, a nie swoją komórkę jajową czy jak to się
nazywa?
-
Bo..bo.. kurde, Zayn. Przepraszam, ale.. nie. To się nie dzieje.
Dziecko.
Cóż,
planowałem zostać ojcem, ale teraz? Ledwie wróciłem do
jakiejkolwiek równowagi psychicznej. Jane przeżywała to znacznie
gorzej ode mnie i wciąż krzyczy przez sen. Jak zdołamy to
wszystko..połączyć?
Zostanie
mamą. Ja tatą, a nasi rodzice dziadkami. To brzmi tak absurdalnie.
-
Jane. To i tak prędzej czy później by się stało. Kocham cię i i
tak zamierzałem spędzić z tobą resztę życia, więc to tylko
trochę wszystko przyśpieszy. Pamiętasz, jak planowaliśmy imiona
dla naszych dzieci? Gdzie weźmiemy ślub, na jaki kolor pomalujemy
ściany w naszym pokoju?
-
No..tak.. - przyznała, dalej tępo wpatrując się w jakiś punkt za
mną. - Ale.. ale teraz?
-
Teraz, jutro, za pięć lat.. to nie ma znaczenia. Ale ściany nie
będą beżowe, błagam cie.
Zaśmiała
się. Ten dźwięk bardzo mnie uspokoił.
- No
to witaj przybyszu. Tutaj twój przystojny tatuś. – dotknąłem
jej brzucha – Ciekawe, czy mocno kopnie.
-
Jeju, Zayn! Buźkę niech odziedziczy po tobie, ale mam nadzieje, że
pojęcie o życiu nie. Jestem w ciąży od jakiś dwóch tygodni,
czym ono ma w ogóle kopać? Chodź, głupku, wracamy do reszty,
trzeba będzie im powiedzieć.
Uśmiechnąłem
się i objąłem ją ramieniem. Ją i moje dziecko.
Czułem
się bardzo szczęśliwy.
*
Cherry *
Siedzieliśmy
przy ognisku od jakiś trzech godzin. Było już ciemno, a twarze
wszystkich zgromadzonych rozświetlał przyjazny blask paleniska.
Moi
przyjaciele, moja rodzina, mój Harry.. i ja.
Spojrzałam
na moją babcię i ciocię. Odkąd rodzice zginęli to one były
całym moim światem.
Uraz
po igrzyskach przeżywały razem ze mną. Gdy tylko nasz stan zdrowia
fizycznego jakoś się unormował, od razu kazały się pakować i
przyjeżdżać. Całą ósemką zamieszkaliśmy razem z nimi. Z dala
od zgiełku miasta, wścibskich reporterów, wymagających
menadżerów..
Pięć
miesięcy dochodziliśmy do siebie. Wieś częściowo zdołała ukoić
nasze poharatane umysły. Mieliśmy siłę do tego, by na nowo się
uśmiechać, być.. sobą?
Tak
czy siak prawdą jest, że porzuciliśmy naszych fanów i coś, co
kochamy robić.
Wszyscy
przyznali mi rację.
-
Będzie mi brakowało tego 'nicnierobienia' – westchnął Liam –
Ale najwyższy czas wrócić. Tęsknię za fanami, za sceną,
mikrofonem w dłoni..
-
Taaaak. Pośpiewałbym sobie. - przytaknął Zayn. - Nie pamiętam,
kiedy ostatnio to robiłem.
- No
pewnie, dzieciaki, zanućcie coś. Ostatnio moja wnusia nie śpiewa
nawet pod prysznicem. - zaśmiała się babcia. Odpowiedziałam tym
samym.
- Ej..
em.. musimy wam coś powiedzieć. - Jane spoważniała. Poprawiła
się na siedzeniu i omiotła nas wzrokiem – Ja, to znaczy my, cóż,
no..
- Będę
ojcem. - skwitował Zayn.
ŻE
CO
PROSZĘ?
- Ty
też? - Liam aż wstał.
No
świetnie.
-
JEST, ZOSTANĘ WUJKIEM! I to podwójnie! - krzyknął Louis,
sprawiając, że zmieszanie całkowicie zniknęło z twarzy Jane –
Zawsze o tym marzyłem, jejku!
Zerknęłam
na Harry'ego, który siedział obok mnie. Wyglądał na całkowicie
rozbawionego tą sytuacją.
Potem
przeniosłam wzrok na Jane. Znam ją, odkąd pamiętam. Zawsze była
odpowiedzialna i rozważna, więc wiedziałam, że ta mała istotka w
jej brzuchu nie mogła lepiej trafić.
Ale...jejku.
Ona i Zayn założą już rodzinę. Liam z Danielle tak samo. Wszyscy
robią się jacyś.. duzi.
A
jednak wciąż są tacy sami.
Posypały
się gratulacje. Nawet moja babcia była wniebowzięta, choć
początkowo miałam wrażenie, że zaraz przyniesie wodę święconą
i odprawi jakieś egzorcyzmy nad młodymi rodzicami.
- Może
jakaś piosenka na ostatni wieczór na wsi, co? - powiedział godzinę
później Niall, który przed chwilą przyniósł swoją gitarę –
Propozycje?
-
Dawaj Gracjana Roztockiego! - wykrzyknął Louis.
-
Kogo?
-
Ojej, pokazywałem wam kiedyś na YouTubie, jak znalazłem
tłumaczenie tej piosenki. Jakiś stary koleś, który śpiewa o
robieniu kupy. To takie fascynujące! Jest z Polski. Podobno niezła
gwiazda. Cóż, co kraj to obyczaj.
Niall
zignorował dziwne fantazje Louis'a i zaczął grać coś innego.
Pierwsze
akordy wydawały się bardzo znajome. Wszystko stało się jasne, gdy
blondyn zaczął śpiewać.
To be
with you.
Wszyscy
się włączyli, nawet moja babcia, ciocia i kuzynki.
Spojrzałam
na ich twarze. Szczęśliwe, roześmiane twarze.
Tak
bardzo ich kocham.
-
I'm the one who wants to be with you. Deep inside I hope you feel it
too. -
Harry wlepił swoje piękne ślepia w moje.
-
Waited on a line of greens and blues. Just to be the next to be with
you. - dokończyłam, ściskając mocniej jego dłoń.
***
Przepraszam.
Jest mi strasznie głupio. Ostatni rozdział, na który musieliście tyleee czekać..
Mam nadzieję, że nie jesteście bardzo źli. :c
Tak czy siak.. Our unusual story dobiega końca. Następnym postem będzie już epilog.
Wiecie, troche teraz mi sie chce płakać, kurde no jsfnjkdndfj
Dobra, ogarniam sie XD
Rozdział nawet mi sie podoba. Nie myślcie, ze pisałam go 4 miesiące. Ostatnio w moim życiu wydarzyło się sporo rzeczy, które ciężko było mi zgryźć. Osoba, która bardzo dużo dla mnie znaczy, którą bardzo kocham, ma raka. Lekarze mówią, że to jakiś czwarty stopień, co nie oznacza nic dobrego.
Ciężko oswoić mi się z tą wiadomością.
Gdyby tego było mało, pokłóciłam się z moimi przyjaciółkami, z którymi znam się od dziewięciu lat. To nie jakaś głupia sprzeczka, bo niewiele polepszyło się przez ostatnie 2-3 tygodnie.
W rodzinie też nie jest najlepiej, co chwile trzeba się zmagać z jakimiś kłótniami, stresem, chorobami. Oprócz tego wszystkiego muszę zakuwać do szkoły dzień w dzień. Tam nie ma taryfy ulgowej.
Nie mam czasu na bycie szczęśliwą nastolatką, która popełnia głupie błędy, żeby potem się z nich śmiać. Ostatnio jest TROCHĘ lepiej, dlatego zebrałam się na napisanie tego rozdziału. Mam nadzieje, że teraz w ogóle wszystko wróci do normy.
Przepraszam, że was zanudzam swoimi problemami, ale chce, żebyście wiedzieli w jakiej sytuacji jestem.
Tak czy siak, ciesze się, że wstawiam ten post. Czekam na waszą opinię i do zobaczenia za jakiś czas, kiedy dodam epilog.
WTEDY DOPIERO BĘDE POTRZEBOWAŁA CHUSTECZEK :D.
Stay strong, żyrandole
Av.xxx