niedziela, 31 marca 2013

14. I'm the one who wants to be with you


Mr Big – To be with you,

5 miesięcy później.

* Cherry *

- Nie możemy się wiecznie ukrywać. - westchnął Harry, przerywając parogodzinną ciszę – Nieważne jak bardzo nam się tu podoba. Wiesz, że oni nas potrzebują.
Leżeliśmy na kocu, w cieniu rozłożystego drzewa. Niebo było błękitne, trawa zielona, a jego loki taaaakie brązowe.
- Jeszcze minutka..- odezwałam się, unosząc jedną powiekę – Zaraz pójdziemy.
- Wiesz, że nie o to mi chodzi – odgarnął mi z oczu grzywkę – Musimy wracać do Londynu.
Trawiłam jego słowa jakąś godzinę, a w międzyczasie parę razy przysypiałam. Cały czas tkwiliśmy w tej samej pozycji, przysłuchując się odgłosom sadu. Leżałam na jego brzuchu, więc dodatkowo słyszałam każdy przepływ jego soków żołądkowych i innych rzeczy tego typu.
I było mi dobrze.
Wyjątkowo dobrze.
- Masz telefon?
Harry pogrzebał w kieszeni i po chwili wręczył mi swoją porysowaną komórkę. Nie używałam tego typu rzeczy od ponad pół roku, więc minęła kolejna godzina, zanim połapałam się gdzie jest przycisk łączący z internetem.
- Ale z ciebie ciamajda – stwierdził, a po chwili zaśmiał się – Co robisz?
- Wchodzę na Twittera. Kiedy ostatnio się logowałeś?
- Bo ja wiem.. parę dni przed konferencją prasową. A ty?
Ledwie przypomniałam sobie hasło i nazwę.
Wszystko wyglądało tak, jak za ostatnim razem. Nacisnęłam przycisk interakcji i...
' Cherry, tęsknimy za wami. ' ' Cherry!!! #wewant1DandSOSback' ' Gdzie jesteście?' ' Dlaczego nas zostawiliście?'
I nagle wszystko wraca.
Przyśpieszone bicie serca, mrowienie w stopach, 3,2,1..
Gotowe?
Wchodzicie.
Mikrofon w dłoni. Światła, przygrywka gitary.
Widownia. Ci, którzy kochają cię mimo wszystko. Druga rodzina?
Być może.
- Harry – wstałam z jego torsu i usiadłam obok – kiedy ostatnio śpiewałeś?
- Słucham? - Lokowaty spojrzał na mnie ze zdezorientowaniem. Po chwili podniósł głowę i położył ją na moich kolanach – no.. bo ja wiem... ostatnim razem chyba dzień przed galą, kiedy pisaliśmy piosenkę..
Gala.
Na samo wspomnienie tego wydarzenia wzdrygam się mimowolnie.
Krzyki, strzały, mężczyźni w czarnych garniturach..
A potem najgorszy miesiąc mojego życia.
- Tak. Ja też. - pokiwałam głową, patrząc na jezioro. - Wiesz, że jej nie skończyliśmy?
Przeniosłam wzrok na jego twarz. Twarz, która parę miesięcy temu była cała pokiereszowana, zakrwawiona.
Prawie martwa.
Harry jest taki młody. Niczym nie zasłużył sobie na to, co go spotkało. Ani on, ani ja.
Nikt z nas.
A teraz się uśmiechał. Słońce tylko podkreślało to, jak bardzo promieniał w tej chwili.
Mój..chłopak? Trochę dziwnie to brzmi. Już dawno awansowaliśmy na etap zaawansowanego małżeństwa, które wspomina na bujanych fotelach swoje jakże długie (no, osiemnastoletnie) życie.
Potrzebowałam go, a on potrzebował mnie. Dzięki temu uczuciu jakoś przetrwałam dni, które skąpane były w mokrej od potu i łez pościeli. Dni, w których żyłam od sennego koszmaru do koszmaru na jawie.
Prawie go straciłam. Gdyby wtedy, pod stopami Josha umarł, nigdy nie usłyszałby tego, co miałam zamiar mu powiedzieć. Nie mogłabym już spojrzeć na te roześmiane oczy, niesforne loki, szczery uśmiech..
- Co tak nagle wzięło cie na to śpiewanie, co? - zaczął się bawić moimi palcami – Chcesz.. wrócić?
- Nie wiem.- wolną ręką odgarnęłam loki z jego twarzy – Ostatnio niczego nie jestem pewna.
- Że co? Nawet tego, że mnie kochasz?
- A, no tak. Tego jestem pewna w stu procentach. Myślałam, że to oczywiste.
Miał rozbrajającą minę i na sam jego widok zachciało mi się śmiać. Był niewinny, spokojny – takiego Harry'ego teraz potrzebowałam.
- Chodź, pomożemy w obieraniu ziemniaków – wstał i pociągnął mnie za obie ręce do góry – a co do piosenki... no, napiszemy ich jeszcze bardzo dużo. Nigdzie mi się nie śpieszy. Mamy przecież całe życie przed sobą, panno Styles.
- Kurde, to brzmi jak końcówka Zmierzchu. Czyli, 'na zawsze' i te sprawy?
- Na zawsze. No, racja, coś jak Bella i Edward, moje ziomy z podwórka.
Objął mnie ramieniem.
On był mój.
Ja byłam jego.
I to był nasz świat.

*Ellie*

- Nie wiem, dlaczego mi nie wierzą, Glimmer. - pokręciłam głową, wpatrując się w twarz fioletowowłosej – Przecież nie zwariowałam. Widzę cię od dwóch tygodni. Wyglądasz tak, jak chciałam cię zapamiętać. I jesteś tutaj.
Powtórzyłam to chyba setny raz, chcąc przekonać samą siebie do prawdziwości tych słów.
Chciałam w nie wierzyć, ale to wszystko było takie nierealne.
Równe czternaście dni temu siedziałam w tym samym miejscu – grubej gałęzi czereśni. Moje myśli ciągle błądziły gdzieś w okolicach Glimmer, ale starałam zająć się czymś innym. Wpatrywałam się uporczywie w grupkę wróbli, które siedziały parę gałązek wyżej.
Pamiętam tę chwilę.
Zamknęłam oczy, nie unosząc powiek przez dłuższy czas. Jak zwykle rozpatrywałam różne możliwości spędzenia choć jednej chwili z nią – powiedziałabym jej to, czego nie zdążyłam, poczułabym świeży zapach jej włosów, ujrzałabym ten cudowny uśmiech. Rozmyślanie o Glimmer nie doprowadzało mnie już do płaczu – wręcz przeciwnie, stawałam się wówczas weselsza.
Po jakiejś godzinie otworzyłam oczy i..
zobaczyłam ją.
Upragniona, utęskniona twarz najlepszej przyjaciółki, sympatii, utopii – cóż, martwej utopii – była widoczna zaledwie metr ode mnie.
- Wiesz, El, sądzę, że ciężko uwierzyć im w to, że osoba która teraz leży i rozkłada się w grobie, siedzi nagle na drzewie w ogródku. - znowu obdarowała mnie swoim uśmiechem numer 14. Wszystkie już przestudiowałam, a czternastka była jednym z moich ulubionych. - Dziennie dostaje dwie godziny na spędzenie ich z tobą. To nie fair, nie uważasz? Marcus może wracać do dziewczyny na cały dzień, dodatkowo w ciele! A ja nawet nie mogę cie dotknąć, bo moja ręka wlezie ci do wątroby i w ogóle cała przez ciebie przejdę na wylot. Beznadziejnie jest być duchem.
- Nie narzekaj. Cieszę się, że w ogóle jesteś.
Cóż, może zwariowałam, może powinnam trafić do wariatkowa, może to tylko wytwór mojej wyobraźni...
Ale byłam szczęśliwa. Po raz pierwszy od igrzysk czułam, że wszystko może wrócić do normy.

* Louis *

- Z kim tak piszesz, Nialler? - spytałem blondyna – Czy jej imię rymuje się z.. ziemi, prażeni, niegłuchoniemi, wszemi, podziemi ?
- Zamknij się, Louis. Ty lepiej opowiedz nam o swojej Lilo – naburmuszony kopnął moje krzesło, przez co wylądowałem na ziemi.
Bolało.
Kretyn.
- Oj, szeregowy, wiecie o niej tylko to, co powinniście wiedzieć. A ty od.. hm.. będzie już pięciu miesięcy nie chcesz się przyznać do tego, że umawiasz się z niejaką Demetrią Lovato.
- Zamknij mordę idioto!
- Dobra, ludzie, wyluzujcie – Liam wystawił twarz zza gazety, karcąc nas wzrokiem – Wieś wam służy. Aż za bardzo.
- Wiesz, Liaś, powietrze, krowy, świnie i te sprawy, ciepłe mleczko z rana..
- Żeby chociaż to było mleko.
- No dobra, dobra! Ciepłe piwo, ciepłe mleko, bez znaczenia, stary. Ale spójrzcie, tyle miłości w powietrzu. A właśnie, co tam u Dan?
Liam nie odpowiedział. Pewnie myślał, że nic a nic nie wiedzieliśmy o tym, że tydzień temu się jej oświadczył.

* Zayn *

Wpatrywałem się zszokowany w zapłakaną twarz Jane. Jej niebieskie, wyraziste oczy okalały pozlepiane od płaczu rzęsy, którymi nerwowo trzepotała. Po nieustannych rumieńcach na policzkach nie było śladu – była blada jak kreda.
Jane. Kobieta, na którą czekałem dwadzieścia lat.
Od pięciu miesięcy widziałem jej twarz co dzień, gdy kładłem się spać i gdy wstawałem. Była lekarstwem na każdą chwilę załamania, nocny koszmar czy wspomnienie igrzysk.
- Zayn, do cholery! Słuchasz mnie w ogóle?! - wybuchła jeszcze większym płaczem – Co ja teraz zrobię? Co my zrobimy? Mam tylko dziewiętnaście lat...
- Uspokój się, Jane. - przytrzymałem ramiona dziewczyny i schyliłem głowę, zmuszając, by spojrzała mi w oczy – Wszystko będzie..
- To twoja wina. To twoja wina!
- Słucham? - czułem, jak moje brwi wystrzelają w górę – Dlaczego winisz moje plemniki, a nie swoją komórkę jajową czy jak to się nazywa?
- Bo..bo.. kurde, Zayn. Przepraszam, ale.. nie. To się nie dzieje.
Dziecko.
Cóż, planowałem zostać ojcem, ale teraz? Ledwie wróciłem do jakiejkolwiek równowagi psychicznej. Jane przeżywała to znacznie gorzej ode mnie i wciąż krzyczy przez sen. Jak zdołamy to wszystko..połączyć?
Zostanie mamą. Ja tatą, a nasi rodzice dziadkami. To brzmi tak absurdalnie.
- Jane. To i tak prędzej czy później by się stało. Kocham cię i i tak zamierzałem spędzić z tobą resztę życia, więc to tylko trochę wszystko przyśpieszy. Pamiętasz, jak planowaliśmy imiona dla naszych dzieci? Gdzie weźmiemy ślub, na jaki kolor pomalujemy ściany w naszym pokoju?
- No..tak.. - przyznała, dalej tępo wpatrując się w jakiś punkt za mną. - Ale.. ale teraz?
- Teraz, jutro, za pięć lat.. to nie ma znaczenia. Ale ściany nie będą beżowe, błagam cie.
Zaśmiała się. Ten dźwięk bardzo mnie uspokoił.
- No to witaj przybyszu. Tutaj twój przystojny tatuś. – dotknąłem jej brzucha – Ciekawe, czy mocno kopnie.
- Jeju, Zayn! Buźkę niech odziedziczy po tobie, ale mam nadzieje, że pojęcie o życiu nie. Jestem w ciąży od jakiś dwóch tygodni, czym ono ma w ogóle kopać? Chodź, głupku, wracamy do reszty, trzeba będzie im powiedzieć.
Uśmiechnąłem się i objąłem ją ramieniem. Ją i moje dziecko.
Czułem się bardzo szczęśliwy.

* Cherry *

Siedzieliśmy przy ognisku od jakiś trzech godzin. Było już ciemno, a twarze wszystkich zgromadzonych rozświetlał przyjazny blask paleniska.
Moi przyjaciele, moja rodzina, mój Harry.. i ja.
Spojrzałam na moją babcię i ciocię. Odkąd rodzice zginęli to one były całym moim światem.
Uraz po igrzyskach przeżywały razem ze mną. Gdy tylko nasz stan zdrowia fizycznego jakoś się unormował, od razu kazały się pakować i przyjeżdżać. Całą ósemką zamieszkaliśmy razem z nimi. Z dala od zgiełku miasta, wścibskich reporterów, wymagających menadżerów..
Pięć miesięcy dochodziliśmy do siebie. Wieś częściowo zdołała ukoić nasze poharatane umysły. Mieliśmy siłę do tego, by na nowo się uśmiechać, być.. sobą?
Tak czy siak prawdą jest, że porzuciliśmy naszych fanów i coś, co kochamy robić.
Wszyscy przyznali mi rację.
- Będzie mi brakowało tego 'nicnierobienia' – westchnął Liam – Ale najwyższy czas wrócić. Tęsknię za fanami, za sceną, mikrofonem w dłoni..
- Taaaak. Pośpiewałbym sobie. - przytaknął Zayn. - Nie pamiętam, kiedy ostatnio to robiłem.
- No pewnie, dzieciaki, zanućcie coś. Ostatnio moja wnusia nie śpiewa nawet pod prysznicem. - zaśmiała się babcia. Odpowiedziałam tym samym.
- Ej.. em.. musimy wam coś powiedzieć. - Jane spoważniała. Poprawiła się na siedzeniu i omiotła nas wzrokiem – Ja, to znaczy my, cóż, no..
- Będę ojcem. - skwitował Zayn.
ŻE
CO
PROSZĘ?
- Ty też? - Liam aż wstał.
No świetnie.
- JEST, ZOSTANĘ WUJKIEM! I to podwójnie! - krzyknął Louis, sprawiając, że zmieszanie całkowicie zniknęło z twarzy Jane – Zawsze o tym marzyłem, jejku!
Zerknęłam na Harry'ego, który siedział obok mnie. Wyglądał na całkowicie rozbawionego tą sytuacją.
Potem przeniosłam wzrok na Jane. Znam ją, odkąd pamiętam. Zawsze była odpowiedzialna i rozważna, więc wiedziałam, że ta mała istotka w jej brzuchu nie mogła lepiej trafić.
Ale...jejku. Ona i Zayn założą już rodzinę. Liam z Danielle tak samo. Wszyscy robią się jacyś.. duzi.
A jednak wciąż są tacy sami.
Posypały się gratulacje. Nawet moja babcia była wniebowzięta, choć początkowo miałam wrażenie, że zaraz przyniesie wodę święconą i odprawi jakieś egzorcyzmy nad młodymi rodzicami.
- Może jakaś piosenka na ostatni wieczór na wsi, co? - powiedział godzinę później Niall, który przed chwilą przyniósł swoją gitarę – Propozycje?
- Dawaj Gracjana Roztockiego! - wykrzyknął Louis.
- Kogo?
- Ojej, pokazywałem wam kiedyś na YouTubie, jak znalazłem tłumaczenie tej piosenki. Jakiś stary koleś, który śpiewa o robieniu kupy. To takie fascynujące! Jest z Polski. Podobno niezła gwiazda. Cóż, co kraj to obyczaj.
Niall zignorował dziwne fantazje Louis'a i zaczął grać coś innego.
Pierwsze akordy wydawały się bardzo znajome. Wszystko stało się jasne, gdy blondyn zaczął śpiewać.
To be with you.
Wszyscy się włączyli, nawet moja babcia, ciocia i kuzynki.
Spojrzałam na ich twarze. Szczęśliwe, roześmiane twarze.
Tak bardzo ich kocham.
- I'm the one who wants to be with you. Deep inside I hope you feel it too. - Harry wlepił swoje piękne ślepia w moje.
- Waited on a line of greens and blues. Just to be the next to be with you. - dokończyłam, ściskając mocniej jego dłoń.

***

Przepraszam. 
Jest mi strasznie głupio. Ostatni rozdział, na który musieliście tyleee czekać.. 
Mam nadzieję, że nie jesteście bardzo źli. :c 
Tak czy siak.. Our unusual story dobiega końca. Następnym postem będzie już epilog. 
Wiecie, troche teraz mi sie chce płakać, kurde no jsfnjkdndfj
Dobra, ogarniam sie XD
Rozdział nawet mi sie podoba. Nie myślcie, ze pisałam go 4 miesiące. Ostatnio w moim życiu wydarzyło się sporo rzeczy, które ciężko było mi zgryźć. Osoba, która bardzo dużo dla mnie znaczy, którą bardzo kocham, ma raka. Lekarze mówią, że to jakiś czwarty stopień, co nie oznacza nic dobrego. 
Ciężko oswoić mi się z tą wiadomością.
Gdyby tego było mało, pokłóciłam się z moimi przyjaciółkami, z którymi znam się od dziewięciu lat. To nie jakaś głupia sprzeczka, bo niewiele polepszyło się przez ostatnie 2-3 tygodnie. 
W rodzinie też nie jest najlepiej, co chwile trzeba się zmagać z jakimiś kłótniami, stresem, chorobami. Oprócz tego wszystkiego muszę zakuwać do szkoły dzień w dzień. Tam nie ma taryfy ulgowej. 
Nie mam czasu na bycie szczęśliwą nastolatką, która popełnia głupie błędy, żeby potem się z nich śmiać. Ostatnio jest TROCHĘ lepiej, dlatego zebrałam się na napisanie tego rozdziału. Mam nadzieje, że teraz w ogóle wszystko wróci do normy. 
Przepraszam, że was zanudzam swoimi problemami, ale chce, żebyście wiedzieli w jakiej sytuacji jestem. 
Tak czy siak, ciesze się, że wstawiam ten post. Czekam na waszą opinię i do zobaczenia za jakiś czas, kiedy dodam epilog. 
WTEDY DOPIERO BĘDE POTRZEBOWAŁA CHUSTECZEK :D. 
Stay strong, żyrandole 
Av.xxx